Copyright © 2011-2024 by - +48 696 137 257

Rozbiegany Koszalin 1. poUErun - 20 lat w Unii Europejskiej

Data wpisu: 26 czerwca 2012r., 6:40
Ostatnie zmiany: 26 czerwca 2012r., 6:40
Autor: Łukasz Żmiejko (Żmijaczek)

Relacja: X Ekstremalne Zawody na Orientację Grassor

Po dwutygodniowej przerwie wróciłem z powrotem do zawodów zaliczanych do pucharu Polski w marszach na orientacje. Wraz z Łukaszem Grodeckim, (któremu tydzień temu zabrakło niewiele by wygrać Letniego Tułacza w Rumii) od początku do końca, stanowiliśmy zgrany zespół. I muszę od razu podkreślić, że był to udany start.

W Rosnowie otrzymaliśmy mapę z dwoma zaznaczonymi punktami (4 i 8). Do każdego zawodnika indywidualnie należał wybór, który z punktów wybrać jako pierwszy?. Sęk w tym, że dopiero do dotarciu do któregoś z nich, odkrywały się następne punkty w terenie. Trzeba było wtedy dokładnie przenieść je na swoją mapę.Teoretycznie oba warianty mogły być dobre. Głębsza analiza zawodników doprowadziła do tego, że większość ruszyła by zdobyć ósmy punkt. Spokojnym marszem udaliśmy się tam również i my. Na spokojnie, daliśmy wykazać się biegaczom. Słusznie założyliśmy, że nie ma po co się spieszyć. Przy punkcie, który znajdował się na mostku było sporo osób. Każdy indywidualnie musiał zdjąć buty, wejść do strumyka po łydki w wodzie, podbić punkt na karcie startowej, nanieść na mapę kolejne dwa punkty, wyjść, wytrzeć stopy, założyć buty i porządnie je zasznurować. Po wyżej opisanych czynnościach - analiza, gdzie dalej iść? Do następnego punktu ruszyliśmy już biegiem. Myśleliśmy, że biegacze są już ostro z przodu, a maszerujący - za nami i że ta kolejność już się nie zmieni do samej mety.

Wspaniała nawigacja Łukasza sprawiała, że wyprzedzaliśmy biegaczy w sprawnym i precyzyjnym zdobywaniu punktów. Nasze tempo było dostosowywane do możliwości czyli jak był prosty przelot – biegliśmy, w okolicy punktu – zwalnialiśmy. Precyzyjne azymuty, liczenie kroków i elegancko mijaliśmy tych, co byli w tej okolicy już nawet po 30 minut!!! Naprawdę w imponujący sposób nadrabialiśmy kilometry, obierając super warianty. Kierując się na 7 punkt (ruiny kościoła) oczywiście musiałem wpaść do rowu nawadniającego pole… Łukasz też wpadł więc od trzeciej godziny rajdu nasze stopy były już mokre... Nie przeszkadzało mi to wcale, ciepły dzionek, dobre tempo.

Tak około 30-go kilometra przechodziłem jakiś mały kryzys. Odezwały się bóle lewego kolana i bieg w moim wydaniu był coraz boleśniejszy. O dziwo, w mega szybkim marszu odnajdywałem się bez problemu. Łukasz w biegu czuł się świetnie, w marszu trochę gorzej... Obraliśmy jedyną dobrą taktykę na ten stan rzeczy - ja ostro maszerowałem, a Łukasz szedł i biegł by mnie przegonić. Mijając utwierdzał mnie w przekonaniu, gdzie jesteśmy i ile jeszcze zostało... po czym szedł, a ja go wyprzedzałem. Oczywiście niektóre odcinki biegliśmy razem.

Z punktem nr.1 mieliśmy duży problem. Trochę nas zmylił napis na dodatku do mapy. Wyczytaliśmy tam, żeby szukać punktu na polanie 20 metrów na zachód od wierzchołka. Wiadomo, że kartka na trawie to kiepski pomysł, więc musiała wisieć na drzewie, tylko którym? Po przeczesaniu wszystkich opcji zeszliśmy ponownie do drogi, by jeszcze raz zaatakować z pewnego momentu. Wróciliśmy w to samo miejsce, co nam potwierdziło, że to musi być właśnie ten wierzchołek, ale gdzie jest punkt? I udało się! Wisiał na drzewie (ale nie na pojedynczym przy polankach, tylko faktycznie na zachód - w lasku). Jestem pewien, że każdy mistrz świata miałby w tym miejscu problem, o czym już na mecie, zasygnalizowałem budowniczemu trasy...

A tymczasem zmęczenie powoli nas łapało. Czas przejścia wzrastał, koniec marzeń o złamaniu 9-ciu godzin. Zostały nam dwa punkty i to daleko oddalone. Łukasz nieco zwolnił. Odzywało mu się zmęczenie i bóle związane z poprzednim startem w Rumii. Ja wtedy walczyłem na Hydrozagadce w Gryfinie. Lądowy etap minął gładziutko, a kajakowanie zmasakrowało mi ręce (tu jedynie potrzebne do trzymania mapy i kompasu). Czułem się bardzo dobrze.

Przy przedostatnim punkcie też musieliśmy dołożyć trochę drogi. Trafiliśmy na szkółkę leśną, idealnie pasowało przeskoczyć przez płot... i na pewno ktoś tę opcję wybrał. Straciliśmy znów masę sił obchodząc płot. Brzydkie przejścia pod drzewami, krzaczory, ale nic to - punkt zaliczony. Na ostatni punkt - mega długa droga… Zaczęło się ściemniać, na przemian marsz i bieg...jest punkt. Powrót do bazy (szkoły w Rosnowie) - biegiem.

Koniec. Godzina 23:08, (start był o 12:20). Czyli 10 godzin i 48 minut walki. Najszybszy zawodnik poradził sobie z tą trasą w 8 godzin . Obrał on ten sam wariant zdobywania punktów co my, a jego przyrządy liczące długość przejścia trasy pokazały 66km. Uplasowaliśmy się na 11-tym miejscu. Bardzo udany start. Głównie zasługą była super orientacja Łukasza. Sam na pewno bym się więcej motał. Kolejna przygoda zaliczona, punkty do pucharu Polski zebrane. Wnioski do wyciągnięcia, książki do przeczytania, sprzęt do kupienia, kolano do wyleczenia, a kolejny start do zaplanowania!!!

Pomysł, projekt, wykonanie
Copyright © 2017
by

Na stronie przebywa: 21 Online

Pokaż liste