Copyright © 2011-2024 by - +48 696 137 257

Rozbiegany Koszalin

Data wpisu: 21 lipca 2012r., 23:07
Ostatnie zmiany: 21 lipca 2012r., 23:07
Autor: Michał Bieliński (SFX)

Relacja: XII Uliczny Bieg Św. Jakuba w Lęborku

Po nieobecności relacyjnej znowu witam Was w słownych progach, byście mogli strawić tekstowo coś, co trawiłem biegowo ja i moi (mam nadzieję) kumple.

Lębork stał się areną moich zmagań z kolejnymi kilometrami na starcie oficjalnego biegu. Bieg Uliczny Św. Jakuba już po raz XII gościł chętnych do pokonania dziesięciokilometrowej trasy. Trasa poza tym, że była porządnie zmierzona, to pomiar ten został okraszony stosownym atestem, tak by nie było żadnych wątpliwości, że dycha jest dychą.

Droga daleka ;), sto dwadzieścia kilometrów żywego asfaltu. Zebraliśmy się więc w trasę po krótkim, acz wybaczalnym spóźnieniu, kilkanaście minut przed trzynastą. Siedzący za kółkiem po lewej Krzysztof odebrał mnie wprost spod domu bym usiadł po jego prawicy, jako wprawny Ściemniacz, SFX, Michał Bieliński czy inaczej zwany osobnik. Następnie udaliśmy się po Marka by umieścić go na stosownym fotelu więc uzupełnił on tylny szereg. W końcu samochód ruszył z Koszalina wypełniony po brzegi w postaci wypełnionych trzech z pięciu istniejących miejsc.

Marek był naszym dzisiejszym guru, który z mojego założenia miał biec na swoją życiówkę. Ostatni, wtorkowy, trening wskazywał na to, że o kilka sekund może zostać poprawiona. Tak więc czas wedle założeń powinien być bliski 40 minutom. Wszystko więc wraz z Krzyśkiem dostosowaliśmy do jego zachcianek :). Krzysztof też polował na swój najlepszy wynik dychy, do tego tym razem atestowanej. Do tego, o zgrozo ;), jego plan na najbliższą biegową przyszłość to walka ze mną na "piątkach" w Kłosie podczas jesienno-zimowych zmagań Grand Prix. Ja nie myślałem o dokonaniach, choć do torby spakowałem zielone (szybkie?) butki ze skarpetkami w tymże kolorze - po raz drugi w tym roku.

Lębork przywitał nas na pół godziny przed wybiciem piętnastej. Półtorej godziny przed startem. Zaparkowaliśmy w odległości kilkunastu metrów od startu po czym udaliśmy się na krótki rekonesans trasy w drodze do biura zawodów. Po wyczekaniu kilku (nastu?) minut mimo braku dokumentów prezentujących naszą starość (moją, oraz Marka) zostaliśmy przypisani do kategorii wiekowych jakie wynikały z roku urodzenia wpisanego przez nas własnoręcznie. A przecież mogliśmy udawać kategorię M80... ehh, za późno. Wróciliśmy do auta i po "przebiórce" wykonaliśmy rytualną rozgrzewkę... tym razem 2,5km + trochę innych ruchów... najdłuższą w życiu rozgrzewkę Krzysztofa.

Na starcie (przy samochodzie) stawiliśmy się z dwudziestominutowym zapasem. Doświadczenie w Lęborku już miałem. Trafiłem tu ponownie po dwuletniej przerwie. Wtedy plan zakładał bieg w czasie 40 minut i 30 sekund, co po kilku kilometrach było planem nierealnym. Mimo świetnego prowadzenia Jacka Króla tamten bieg skończył się dla mnie po 41 minutach i 16 sekundach. Wtedy Jacek zrealizował swój cel. Pamiętałem tę trasę jako niezbyt przyjazną mimo swej płaskości. Kilkadziesiąt metrów po starcie trasa mocno się zwęża co powoduje zator i wtedy straciliśmy kilkanaście sekund już na początku. Chęci szybkiego nadrobienia czasu zemściły się na mnie w drugiej części dystansu. Trasa przebiega też przez uliczki wypełnione kostką, brukiem i płytami, co zwiększa trudność pokonywania tych fragmentów. Tym razem, po świetnym biegu Marka w Trzebiatowie, myślałem o tym by biec z nim, a więc ukręcić czterdziestkę bez zbędnych sekund.

Ustawiliśmy się dość blisko "czuba" by ominąć zbliżający się początkowo "korek". Miałem nawet pomysł by ruszyć z tyłu z opóźnieniem minutowym, co by wyeliminowało konieczność zwalniania, ale szybko zrozumiałem, że życiówkę można zrobić, ale oficjalny czas byłby nędzny. Markowi jednak zależy właśnie na oficjalnym czasie - gdyż właśnie ten może mu utorować lepszą pozycję startową na Maratonie Warszawskim. Tam o starcie z odpowiedniej strefy decyduje wynik na dychę.

Ruszyliśmy punktualnie. Parliśmy do przodu od początku w tempie z okolic 4 minut / kilometr. Kolejne kilometry w całości wypadały dość równo. Biegliśmy wspólnie z Markiem, ja lekko z tyłu czasem zrównując swój krok. Krzysiek został w tyle, ale trzymał nas na widoku. Zapomniałem skontrolować czas na początku okrążenia, gdyż bieg składa się z dobiegu i czterech pętli. Potem też już nie sprawdzałem międzyczasów. Biegło się równo i dobrze. Nadzwyczaj dobrze jak na bieg w okolicy 15 km/h. Przed trzecim kilometrem, podczas wyprzedzania wolniejszych trąciłem też przypadkiem but Marka, na szczęście na tyle lekko by nie wybić go z rytmu i nie pogrążyć przewróconego na asfalcie. Wtedy też pozostawiłem go pół metra przede mną. Po niecałych 4 kilometrach zdecydowałem się oblać głowę wodą otrzymaną na trasie. Punkty z H2O ustawione były gęsto i często, co później okazało się dość dobrym rozwiązaniem, gdyż wodę można było wziąć wtedy, kiedy była na to ochota. Po drugiej pętli i szóstym kilometrze wysunąłem się przed Marka. Tam odnotowałem czas niespełna 22 minut. Po przeliczeniu pozostałego dystansu okazało się, że do złamania "40" trzeba biec jedno kółko w 9 minut. Kilkaset metrów dalej zauważyłem, że Marka nie było przy mnie. Nie potrafiłem określić gdzie jest, ale wydawało mi sie że ustępuje na kilka kroków. Biegło się już ciężej, ale w miarę dobrze. Zdecydowanie lepiej niż w tym miejscu dwa lata wcześniej. Już tutaj, czyli po pokonaniu ok. 6 kilometrów rozpocząłem wyprzedzać tych, którzy pokonali na razie o jedno okrążenie mniej. Udało się nawet zdublować regularnie biegającego Krzyśka Juszczaka, z którym często wymieniamy się swoimi wrażeniami.

Trzecie okrążenie zakończyłem nie zerkając na czasomierz, ale wiedziałem, że średnia prędkość całego dystansu będzie wyższa od zaplanowanych 15 km/h. Było już ciężko. Każda nierówność asfaltu powodowała lekkie zachwiania. Starałem się wciąż utrzymywać wysokie tempo. Czekał mnie jeczcze fragment "kamiennej ścieżki" i leciutki podbieg właśnie w trakcie jego pokonywania. Jeszcze trzeba było "slalomizować" pomiędzy dublowanymi biegaczami. Na ostatnich metrach była ich nawet grupka co lekko wybiło mnie z rytmu finiszu "na ostatnich nogach". Dobiegłem. Na tablicy 39'35". Nowa życiówka. Zupełne zaskoczenie. Trzy sekundy szybciej niż w tegorocznym, majowym Jastrowiu. Wziąłem kilka głębszych oddechów i oczekiwałem na Marka. Wbiegł minutę później. Niestety nie udało się mu zrealizować celu. Krzysiek też dobiegł o 10 sekund później niż powinien.

Na "piątce" Marek odczytał czas 20 minut i 6 sekund. Świetny wynik, który mógł wróżyć wspólne powodzenie. Niestety dla niego druga połowa była dłuższa. Ku mojemu zadowoleniu moja druga część przebiegła sprawniej. Jednak sam czas oceniam jako "umiarkowany", gdyż wydaje się, że powinienem biegać lekko szybciej (szczególnie przeliczając moje dokonania na dłuższych dystansach)... ale po prostu nie potrafię przebierać nogami sprawniej :(.

Wracając do środka transportu okazało się, że jako jedyny zapomniałem zwrócić chipa :). Wróciliśmy więc później (po przebiórce i kąpieli "z butelki") by go oddać i udaliśmy się w miejsce wydawania posiłku. Spotkaliśmy też wspomnianego w okolicach szóstego kilometra opisu - Krzyśka Juszczaka, który też poszukiwał miejsca strawy. Swój bieg zakończył on po ok. 54 minutach. Już na stołówce zrezygnowaliśmy z usług gastronomicznych, wychodząc zareklamowaliśmy Nocną Ściemę rozdając ulotki i nasze Ściemniane gadżety samochodowe.

W ten sposób zakończył się kolejny dzień startowy. Jutro półmaraton w Okonku. A 18 sierpnia nasz KROS po CHEŁMSKIEJ 2012... na który serdecznie zapraszam wszystkich.

Pomysł, projekt, wykonanie
Copyright © 2017
by

Na stronie przebywa: 23 Online

Pokaż liste