Copyright © 2011-2024 by - +48 696 137 257

Rozbiegany Koszalin 1. poUErun - 20 lat w Unii Europejskiej

Data wpisu: 5 sierpnia 2012r., 21:15
Ostatnie zmiany: 6 sierpnia 2012r., 16:40
Autor: Michał Bieliński (SFX)

Relacja: 3 Bieg Szlakiem Dzika

Police k. Szczecina oraz rogatki Szczecina ugościły w sierpniowe popołudnie i wieczór ponad setkę biegaczy z okolic i nie tylko. Organizatorzy, czyli team złożony z Radka i Michała, przygotowali dwie trasy. Jedną zbieżną z poprzednimi edycjami trasę dzienną o przebiegu 10-kilometrowym, drugą miłą i sympatyczną 15-kilometrową pętelkę, na którą wyruszało się po zmroku.

Miałem okazję brać udział w tejże imprezie za pierwszym jej przebiegiem. Pamiętny emocji i fajnej oprawy postanowiłem zawitać też na trzeciej edycji. Drugą pominąłem z racji innego startu dokładnie w tym samym dniu, choć pierwotnie też miałem się tam pojawić. Tym razem nie było przeszkód, które pokrzyżowałyby moje plany startowe. Zapisałem się oczywiście na dwa biegi... czyli dychę o 18:00 i piętnastkę startującą punktualnie o 22. W końcu z Koszalina jest kilka kilometrów do pokonania, a jechać tylko na dychę byłoby co najmniej nieprzyzwoite :)

Do biura zawodów W Policach zostałem podwieziony przez Agatę - współdziałającą przy organizacji i wydelegowaną do tej niewdzięcznej ;) funkcji przez Radka, który to dla mnie załatwił. Mój pojazd pozostawiłem więc w okolicach mety, by łatwiej było mi logistycznie udźwignąć całą imprezę. Odebrałem swój szybki numerek 07 i udałem się na pobliską ławeczkę by oczekiwać na start, który miał nastąpić ok. 100 minut później. Po kilku przeprowadzonych rozmowach i upływie połowy z pozostałego czasu postanowiłem się przebrać i krótko rozgrzać. Ku mojemu zaskoczeniu zostałem rozpoznany nie tylko przez organizatora Biegu Szlakiem Dzika lecz też przez kilku startujących. Niestety moja pamięć wzrokowa, a przede wszystkim zapamiętywanie twarzy i ubiorów jest wyjątkowo słaba, tak więc mogło się zdarzyć, że niektóre osoby mogły być przeze mnie nierozpoznane, za co z góry przepraszam... czasem po prostu warto podchodząc do mnie przypomnieć się, skąd możemy się znać :) Taka już moja przypadłość, niekoniecznie związana z ilością poznawanych osób... bo nie tylko wtedy się ona ujawnia.

Po rozgrzewce oczywiście ustawiliśmy się na starcie, przed którym stanęła symboliczna brama startowa w postaci fantastycznie prezentującej się motocyklistki oraz motocyklisty, którego walory są przeze mnie nieocenialne :). Do startu zagrzewał też gitarzysta korzystający z elektrycznych właściwości swojego instrumentu muzycznego. Start. Biegniemy. Jak zwykle. Wielu szybko uzyskało sporą przewagę nad pozostałymi. Ja zacząłem wyjątkowo spokojnie. Bez zbędnego pośpiechu. Bez wielkiej walki o pozycję i linię biegu. Już od początku trasa witała nas kałużami - tym bardziej, że Police i okolice zostały mocno zalane przez wszechobecne burze, które przeszły tamtędy niedługo przed biegiem. Krosowa trasa oczywiście przebiegała wyłącznie po zalesionym obszarze, a wiodła nas właśnie z Polic do jeziora Głębokiego znajdującego się już w okolicach Szczecina. Moje spokojne tempo ustabilizowało się po ok. 2-3 kilometrach. Czułem się dość dobrze, choć przed samym startem wydawało mi się, że nie jestem zbytnio pobudzony. Odczuwałem wręcz senność i niechęć do biegu. Oczywiście, jak to zwykle bywa i bywało, pierwsze kilometry to też był czas na wyprzedzanie kolejnych osób, które gorzej oceniły swoje możliwości pokonywania trasy.

W pierwszej części rywalizacji, czyli około czterech, pięciu kilometrów dominowały podbiegi. Druga połówka to już głównie zbiegi, a sama końcówka to istny raj(d) zbiegowy. Podbiegi nawet dało się odczuć, choć nie były nadzwyczaj intensywne. Jednak brak znajomości trasy powodował trudność w odpowiednim rozłożeniu sił. Mnie jakoś się to udało. W końcówce, na ok. 2 kilometry przed metą udało mi się nawet dogonić i przegonić znanego mi biegacza, który pochwalił mi się podczas rozgrzewki świetnym wynikiem na dychę z niedawnego Gdańska. Tu udało mi się lepiej rozłożyć siły i zachować ich więcej na finiszowe zbiegi.

Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu na metę wbiegłem jako ósmy po 45 minutach 38 sekundach! Dystans lekko przekroczył 10 kilometrów, ale trudno powiedzieć czy było to 500 czy więcej metrów. Przed startem nigdy bym nie przypuszczał, że mój bieg zostanie tak wysoko sklasyfikowany. Dwa lata wcześniej byłem dwunasty, co wtedy też uznałem za wielki sukces. Mimo iż sam bieg jest kameralny, to jest oczywistym, że wśród biegaczy jest wielu, którzy są zdecydowanie mocniejsi ode mnie.

Na mecie czekał na nas przede wszystkim intensywny deszcz. Już podczas biegu straszyły nas salwy burzowe, ale krople oszczędziły nam ochłody na jego trasie. Biegacze, którzy dobiegli później mocno odczuli efekt wodny :). Przygotowane w okolicy ognisko zostało skutecznie ugaszone, a organizator zadbał o wznowienie ognia dobre pół godziny później - wcześniej byłoby to niemożliwe.

Po rozgrzewce przy ogniu skonsumowałem zabrany ze sobą makaron by spokojnie oczekiwać na zakończenie pierwszej części zawodów. Po 20 nastąpiło oficjalne podsumowanie biegu na krótszym dystansie. Nagrodzona została pierwsza trójka a wśród pozostałych zostały rozlosowane sympatyczne nagrody, a wśród nich m.in. bony na sportowe zakupy oraz... WEJŚCIÓWKA NA NOCNĄ ŚCIEMĘ 2012 oraz KOSZULKA TECHNICZNA Z DŁUGIM RĘKAWEM NOCNEJ ŚCIEMY 2011. Oczywiście ściemniane nagrody zostały przekazane przez nasze Stowarzyszenie "SFX".

Pozostały czas do kolejnego startu pozwoliłem sobie spędzić w większości w samochodzie. Tam też przygotowałem nowy, suchy ubiór by milej było na starcie oraz podczas pierwszych metrów kolejnej rywalizacji. O ile pierwszy bieg starałem się potraktować "mocno" o tyle teraz zdawałem sobie sprawę, że powinien być to bieg bardziej rekreacyjny. Wyposażony w mocną lampkę czołową ustawiłem się na starcie wraz z ponad trzydziestką innych śmiałków.

Tym razem ruszaliśmy z miejsca mety "dziesiątki". Trasa była poprowadzona "tam i z powrotem" tak więc w tym samym miejscu oczekiwano nas na mecie. Do przodu pognała dwójka niedoścignionych. Po kilkuset metrach i wyprzedzeniu kilku biegaczy okazało się, że biegłem jako trzeci. Było ciemno. Bardzo ciemno. Trasę wyznaczały małe odblaskowe kwadraciki, które trzeba było wypatrywać na wysokości wzroku na okolicznych drzewach. Było to o tyle trudne, gdyż patrząc pod nogi, by nie stacić panowania nad równowagą traciło się orientację w punkcikach, odwrotnie z kolei można było wywinąć orła :) Na szczęście moje oświetlenie było naprawdę solidne i znacznie łatwiej niż wielu innym nawigowało mi się na trasie. Na drugim kilometrze "dobiłem" do prowadzącej dwójki, która właśnie z powodu oświetlenia musiała się zatrzymać gubiąc na moment trasę. Dalej biegliśmy wspólnie. Ja zostałem wydelegowany do prowadzenia, bym doświetlał krętą ścieżkę. Dowiedziałem się też, że jeden z nas nie biegł na dychę, a drugi był w niej czwarty. Oczywiście dało mi to informację taką, że trudno byłoby mi walczyć z nimi o zwycięstwo. Razem biegliśmy do siódmego kilometra, potem ponownie zostałem pozostawiony sam sobie. Po nawrocie w połowie dystansu kolejnego z zawodników minąłem po moim ósmym kilometrze. Wtedy też stało się jasne, że mam niemal dwa kilometry przewagi, i że trzecia pozycja jest niemal niezagrożona. To mnie uspokoiło. Mogłem sobie pozwolić na trochę spowolnienia i trochę wytchnienia. Cała nocna trasa była bowiem momentami bardzo wymagająca. Składała się z wielu krótkich i intensywnych podbiegów i zbiegów... często okraszonych osuwającym się piaskiem. Tu też brak jej znajomości utrudniał ocenę własnych sił, a widoczność uniemożliwiała wcześniejszą ocenę długości poszczególnych fragmentów. Nieocenionym okazało się rzeźnickie doświadczenie - umiejętność w miarę szybkiego pokonywania miejsc obfitujących w korzenie, błoto i nierówności.

Na metę wbiegłem po godzinie i osiemnastu minutach (dokł. 1h18'43"). Jako trzeci. Na pudle. Jeszcze większe zaskoczenie niż na dychę. Nie dość, że po wyczerpującym wcześniejszym biegu to jeszcze tak dobrze. Może nie szybko, ale skutecznie. Radocha ogromna.

Na mecie znowu ciepło ogniska. Ja ruszyłem się szybko przebrać, bo było dość chłodno. Po powrocie kolejne losowanie. Tu też kolejna wejściówka na NOCNĄ ŚCIEMĘ 2012 oraz KOSZULKA TECHNICZNA poprzedniej edycji odnalazły swoich nowych właścicieli. Ja tym razem wylosowałem... właśnie start na ściemie :), a więc przekazałem go do dalszego losowania.

Bieg Szlakiem Dzika to przednia impreza. Kameralna. Pozbawiona komercji. Tworzona z pasją. Takiej właśnie pasji oczekuje się od biegów. To widać, kiedy ktoś wkłada serce w to co robi. I nie są wtedy istotne nagrody. Nie są istotne pakiety startowe.

Tak trzymać.
A ja mam cichą nadzieję, że choć w ułamku uda mi się tak budować październikową Ściemę oraz nieodległy sierpniowy Kros. Dwa biegi, na które mocno zapraszam.

Pomysł, projekt, wykonanie
Copyright © 2017
by

Na stronie przebywa: 9 Online

Pokaż liste