Copyright © 2011-2024 by - +48 696 137 257

Rozbiegany Koszalin 1. poUErun - 20 lat w Unii Europejskiej

Data wpisu: 26 sierpnia 2012r., 17:10
Ostatnie zmiany: 26 sierpnia 2012r., 17:42
Autor: Michał Bieliński (SFX)

Relacja: XXIII Uliczny Bieg Solidarności w Kołobrzegu

Kołobrzeg... miasto, w którym odbywają się corocznie dwie imprezy biegowe. Jedną jest, rozpoczynająca sezon biegowy, wiosenna piętnastka. Koniec wakacji zwykł zwiastować nam 10-kilometrowy Bieg Solidarności. Tym razem ostatnia niedziela letniej laby wypadła na 26 sierpnia. I właśnie w ten dzień przyszło nam się zmierzyć z kołobrzeskimi ulicami.

Do biegu, mógłbym rzec, że powinienem mieć sentyment. Wszak cztery lata temu, w 2008 roku, była to moja pierwsza dycha z jaką przyszło mi się zmierzyć. Był to mój jednocześnie drugi oficjalny bieg od początków mojego biegania (miano pierwszego przypada na pierwszy Cross Góry Chełmskiej - impreza, zamiast której w zeszłym tygodniu wspólnie z zapaleńcami biegania zorganizowaliśmy KROS po CHEŁMSKIEJ 2012). Mój sentyment niestety został nieco ostudzony tym, że dziesięciokilometrowy debiut w Kołobrzegu nie doczekał się żadnych oficjalnych wyników... a więc do dziś tak naprawdę nie wiem jak mi wtedy poszło (wiem z pewnością, że osiągnięty czas nie był lepszy od 51 minut). Po trzyletniej nieobecności w sierpniowym biegu, w 2011 roku zawitałem tam ponownie. Organizacja była o niebo lepsza, a przede wszystkim sumiennie przgotowane wyniki trafiły już do Wszechnicy Wiedzy Wszelakiej. A więc pełen optymizmu, z wiedzą o tym kto dokonuje pomiaru czasu i przygotowuje wyniki, zdecydowałem ponownie o starcie w nieodległym dla Koszalina biegu w Kołobrzegu.

Poranna pogoda wskazywała na świetne warunki biegowe. Temperatura oscylowała w granicach 17-19 stopni przy pełnym zachmurzeniu. Postanowiłem zapakować do torby moje "szybkie trzewiki" czyli zielone startówki niezbyt często prezentowane w ostatnim czasie na różnego rodzaju biegach. Spod klatki odebrał mnie Krzyś wraz z kolegą Bartkiem. Przy biurze zawodów stawiliśmy się 20 minut po dziesiątej. Mozolnie wprowadzane nasze dane na listy startowe przy udziale sześciu osób z biura w końcu odnalazły swe stosowne miejsca. Miłe panie pozwoliły mi na dobór wybranego numerka startowego - ma się rozumieć szybkiego i przewrotnego :) czyli 69 - w formie papieru samoprzylepnego. Finalnie oczywiście trafiły na koszulkę w stylu "upside down", choć miałem pewną rozterkę związaną z logiem Solidarności. Ale jest to mój typowy zabieg, więc nie zmieniłem swych przyzwyczajeń.

Przed startem temperatura powietrza wzrosła na tyle, że stawało się wręcz gorąco... w myślach pojawiły się "nici" z przyjaznej, porannej aury. My, już na godzinę przed dwunastą wyruszyliśmy w trójkę na rekonesans 2-kilometrowej pętli (bieg składał się z pięciu okrążeń). Okrążenie ukończyliśmy po 11 minutach. Potem trochę rozmów, wymian informacji i innych gestów z zebranymi w okolicy biegaczami... i znowu rozgrzewka, już ta właściwsza. Po przyklejeniu numeru 69 z przodu i z tyłu koszulki Wykonałem kilka szybszych akcentów i powoli zmierzałem na linię startu. Zdając sobie sprawę o niepewności umiejscowienia numerka (czyt. papier samoprzylepny z pewnością się odklei podczas biegu) wzmocniłem jego styczność z koszulką metalowymi przedmiotami zwanymi agrafkami.

Po komendzie "na miejsca" nastąpił momentalny wystrzał startera. Ciekawe jak to się określa. Dzieci wołają pif-paf, a jeden strzał to jest ten "pif" czy ten "paf"? A może "piw" lub też "paw"? Niemniej ruszyliśmy. Szybsi jak zwykle przodem, wolniejsi też jak zwykle przodem. Ci bardziej doświadczeni spokojniej... miarowo zwiększając tempo, by do końca starać się je utrzymać. Więc było kogo namierzać i wyprzedzać. Zawołałem nawet do wyprzedzającego mnie z zawrotną prędkością Piotra R., mojego częstego rywala biegowego, by nie pędził tak szybko. Kółko numer 1 poszło sprawniej niż bym przed biegiem mógł przypuszczać - 7 minut 45 sekund - to aż o 20 sekund szybciej niż okrążenie otwarcia sprzed roku. Drugie kółko 7'44", trzecie 7'44"... jak po linie, stabilnie i miarowo. Wtedy zacząłem się zastanawiać, jak zwykle w tym miejscu dychy, czy uda mi się wytrzymać.

Czwarte okrążenie kończyłem doganiając Piotra R. W końcu ostatnio elektryzuje nas batalia o prym we wspólnym bieganiu na zawodach. Kilka razy udało mi się utrzeć mu nosa, ale on nie był mi dłużny :). Gdy go wyprzedzałem, mijając linię wyznaczającą początek ostatniego okrążenia (to przedostatnie wyszło najwolniej w 7'48"), on rzucił iż nie da się bez walki i mi nie odpuści. Ruszył do przodu wyraźnie podkręcając tempo. Odszedł już na kilka metrów, ale po chwili zwolnił, by "symulując ;-)" kolkę dać mi tym razem szansę na zwycięstwo. W tym też czasie zrównałem się z Antosią R. Koleżanka też dała mi szansę na oddalenie się od jej zasięgu. Jeszcze przed startem wymieniliśmy kilka słów, a ja cieszyłem się, że choć na rozgrzewce udaje mi się ją wyprzedzać. Antonina niestety nie dotarła na nasz KROS po CHEŁMSKIEJ (myśląc, że jest odwołany pod wpływem niezbyt jasnych informacji). A szkoda, bo dla niej również było zaskoczeniem, że bieg był... i żałowała swej nieobecności na pagórkowatym "przetarciu".

Na metę wpadłem kilka sekund przed nią oraz sporo przed Piotrkiem, który już dziś zapowiada ostrą batalię o wynik w Nocnej Ściemie 2012 (na szczęście nie ze mną - ja nie biegnę :( ).

Ostatnia pętla wyszła mi najszybciej... i podobnie jak rok temu... czyli 7'33". Łączny czas mnie mile zaskoczył, bo był w sumie lepszy od zeszłorocznego o minutę i szesnaście sekund (!), a więc 38'35". A to wszystko zapewne za sprawą "szybkiego kluczyka" :). W końcu na coś trzeba zwalić winę bądź ukazać jako coś co przyczyniło się do sukcesu. Tak więc "szybki kluczyk" był kluczem do samochodu udostępnionym mi przez jego właściciela - Krzyśka - na czas odbywania biegu. I to pewnie to było "kluczem" do wyniku jaki udało mi się wykręcić. Trudno niestety porównywać ten bieg z atestowanymi dziesiątkami... wedle mojego przeczucia i oceny własnych możliwości brakuje parę - może 100, może 200 metrów - do nominalnego dystansu. Trudno więc uznawać ten bieg za życiowy, choć wynik naprawdę uważam za dobry (w dalszym ciągu obowiązuje życiówka z Lęborka 2012 - 39'35").

Samochodowi partnerzy skorzystali z biegu połowicznie. To znaczy połowa z nich w postaci Krzyśka nie dowiozła na metę wymarzonego wyniku (było nim złamanie 43 minut), połowa wcelowała w wytyczony przez siebie plan... a więc Bartkowi 50 minut pękło (najprawdopodobniej, gdyż nie korzysta on z czasomierza, a wyniki w tej chwili jeszcze nie są udostępnione). Obaj wykazali się wyśmienitym finiszem. Krzysiek rzutem na taśmę wyprzedził Janka Z., Bartek z kolei na linii mety pokonał wbiegającą dziewczynę z numerem 90.

Po biegu wszyscy mogli skorzystać z udostępnionej wody w butelce bądź w puszce oraz pochłonąć do wyboru bułkę słodką, pączka bądź jabłko. Po przebiórce i kąpieli "w butelce" wróciliśmy w okolice mety by poznać swoje wyniki u zaprzyjaźnionych sędziów. Niestety trafiły już one do dalszej obróbki. Ruszyliśmy więc przywitać Koszalin :) nie czekając na zakończenie, które zaplanowane było 90 minut później.

Pomysł, projekt, wykonanie
Copyright © 2017
by

Na stronie przebywa: 6 Online

Pokaż liste