Copyright © 2011-2024 by - +48 696 137 257

Rozbiegany Koszalin 1. poUErun - 20 lat w Unii Europejskiej

Data wpisu: 18 września 2012r., 16:55
Ostatnie zmiany: 18 września 2012r., 16:55
Autor: Łukasz Żmiejko (Żmijaczek)

Relacja: Mordownik - 50km na orientację

Po urlopie w Bieszczadach udałem się do Myślenic na mój - już piąty - maraton na orientacje, zaliczany do Pucharu Polski.

Wspólnie ze znajomymi z Gdańska: Eweliną, Łukaszem i Pawłem stanowiliśmy zespół i od początku rajdu aż do samego końca nikt nie zdecydował się na pozostawienie ekipy. Natomiast skład ten nie mógł się powiększyć podczas rajdu, ponieważ nie chodziliśmy dobrze... (mam na myśli to, że jak już ktoś poznał nas na trasie, to raczej nie budziliśmy zaufania, i szybko się oddalał :) ).

Już od początku imprezy robiliśmy dużo błędów. Punkty odnajdowaliśmy, ale jakby zamiast czerwono-białych kartek na drzewach ukrywaliby się na przykład jacyś partyzanci… to byliby oni wielce zaskoczeni tym, że właśnie podchodzimy ich od tej właśnie strony...!

Generalnie na mapie było naniesionych szesnaście punktów. Na szczęście okolice usytuowania tych punktów w terenie były w większej skali (tzn. np. 1cm to 100 metrów, a nie 400 m jak na głównej mapie).

Organizatorzy ostrzegali, że główna mapa jest stara i wiele się pozmieniało. Drobne ścieżki przemieniły się w asfalty, a główne drogi na mapie zaginęły w terenie (stały się nieuczęszczane i po prostu zarosły).

Wsparci tą wiedzą i tym, że przecież wiadomo - góry nie przemieszczą się, zawsze mogliśmy się do nich odnieść w ustalaniu naszej pozycji, a będąc już w okolicy punktu oglądaliśmy przybliżenie i precyzyjnie się namierzaliśmy.

Kolejność zdobywania punktów była dowolna. Ustaliliśmy ją na starcie w zespole i podczas rajdu nie wiele się zmieniło. Podbiliśmy kolejno: 3,2,1,16,14,13,15,11,10,12,8,7,6,9,5 i 4.

Osobiście uważam, że wybór był słuszny.

Na punkcie nr 8 było jedzonko w postaci banana i ciastek oraz woda (do oporu). A gdy tam dotarliśmy, dowiedzieliśmy się, że już ktoś ukończył całość z czasem poniżej 7 godzin. Szok! Nigdy bym nie przypuszczał. Taki piękny czas na tak trudnej nawigacyjnie imprezie i tak trudnym terenie o dużym przewyższeniu!!!

Limit czasu był 14 godzin i to był nasz cel! Oczywiście przed startem nikt z nas nie przypuszczał, że tyle czasu będziemy potrzebować. Po punkcie odżywczym zostało nam 6 godzin na 5 punktów i powrót do bazy. Musieliśmy się skupić i ograniczyć trochę rozmowy, a nie było to łatwe, gdyż nastrój w zespole był wyśmienity...

Mimo wielu błędów brnęliśmy od punktu do punktu. Największe problemy były z pkt nr 12 (żadna z dróg na mapie nie pasowała- a namierzyliśmy się z polany - idąc na azymut osiągnęliśmy cel!). Wiadomo, im więcej osób w zespole tym więcej pomysłów! Ja nie ujawniałem w większości ich na głos, nie byłem też siebie za bardzo pewny.Za to wizje innych osób wydawały się zasadne, zawsze poparte argumentacją fachową! Nauczyłem się nowego wyrazu: grań, wcześniej go nie znałem! Często szliśmy granią, albo wbijaliśmy się na grań, a każdy nasz pobyt na grani kończył się zejściem z niej (z grani)!

Z takich ciekawszych momentów (bo nie sposób wszystkich opisać) pamiętam zejście z pkt 7. Nie kontrolowaliśmy kierunku , w którym podążał asfalt. Chcieliśmy wylądować na północ w miejscowości Dyrdy a trafiliśmy (jak?) do Gromcy a miejscowi mówili, że jesteśmy w Krzywicy! Komu wierzyć? Mapie? Tabliczkom oznaczającym miejscowość? Czy ludziom, którzy mieszkają tam od lat? Mega długo trwała analiza! Jeden miejscowy rzekł: „na lewo ino most daleko że ho ho ho, za nami Pcim że He he, a w prawo Myślenice za u,uu,uuu...”

Ustawiliśmy mapę. W sumie to Paweł obczaił najlepiej tę mowę i jej terenowe następstwa: „skoro rzeka tu, tam Pcim i Myślenice to nasza góra (pkt.6) jest tu”. I udało się!

Czas gonił. Zostały już tylko 2,5 godziny. Sprawnie poszło, a przy ostatnim punkcie latarki już ostro teren buszowały. Tym razem Ewelina miała swoje 5 minut. Mieliśmy się cofać do czegoś charakterystycznego, gdy zawołała: „przecież jest jar - spróbujmy może będzie pkt!”. Wielki szacun - tak też było!

Powrót do bazy był raczej spokojny. Trochę niecierpliwiłem się będąc z przodu stawki: „po co być tak na styk?”, ale faktycznie - zdążyliśmy przed godziną 21-szą!

Na mecie okazało się, że tylko dziesięć osób znalazło wszystkie punkty przed nami, a do najbliższych mieliśmy niecałe 2 godziny straty! Z technicznych danych to wiem mało, bo przy pkt. nr 7 zegarek mi padł: zapisał do tej pory 38 km czas 9h i 10 min, 2132 metry do góry i 1881 m na dół.

Cieszę się, że fizycznie się nie zmasakrowałem. Mam dalej siły na kolejne starty. Praktycznie w każdy weekend do zimy coś będzie się działo w mojej okolicy, będzie gdzie się popisać :)!

A organizatorom Mordownika należą się brawa za super trasę i atmosferę! A zwłaszcza za dobrze naniesione punkty - to cieszy! Za rok zapisuję się tam pierwszy!!!

Pomysł, projekt, wykonanie
Copyright © 2017
by

Na stronie przebywa: 14 Online

Pokaż liste