Copyright © 2011-2024 by - +48 696 137 257

Rozbiegany Koszalin

Data wpisu: 22 października 2012r., 22:35
Ostatnie zmiany: 22 października 2012r., 22:35
Autor: Łukasz Żmiejko

Relacja: Harpagan 44

Na wstępie wspomnę, że długo zastanawiałem się nad udziałem w tej imprezie na dystansie 50km. Kusiło mnie wybranie się na trasę o długości 100 km premiowaną uzyskaniem certyfikatu Harpagana. Owy papier co prawda wisi na ścianie mojego pokoju (od 19.04.2009r., kiedy to uporałem się z trasą 37 edycji tej imprezy), jednak styl w jakim rajd ten ukończyłem chcę poprawić! Może w następnej edycji spróbuję...

Generalnie przemówiły do mnie dwa argumenty: Nocna Ściema tydzień po tej i zdobycie punktów Pucharu Polski w pieszych maratonach na orientacje. Dwa tygodnie wcześniej udało mi się zdobyć 47.5 pkt na 50 możliwych na Jesiennym Tułaczu i narodził się cień nadziei na zmieszczenie się w pierwszej dwudziestce w tym Pucharze.

Od startu do mety cały czas byłem z Łukaszem Grodeckim z Gdańska i Kamilem Wachowiczem, którego udało mi się w końcu wyciągnąć na porządną imprezę (mam nadzieję, że nie żałuje on tej decyzji!)

Od początku zaczęliśmy biec dość szybko. Byliśmy świadomi tego, że trasa będzie dłuższa niż 50km. Czy bojąc się tego że: „im wolniej zaczynasz - tym wolniej kończysz!” czy licząc na to że: „im szybciej zaczynasz - tym szybciej kończysz”!?

Po ośmiu kilometrach zaczęły się pierwsze manewry. Do tego momentu przelot był oczywisty. Udało nam się elegancko trafić na punkt. Byliśmy na czwartym miejscu na 151 osób... początek piękny.

Na drugi pkt. tempo bez większych zmian, jednak dołożyliśmy trochę drogi... kiepski wariant, delikatne nieścisłości tego co na mapie - a w terenie i już spadamy automatycznie na 12 miejsce. Tragedii nie ma.

Zaraz na wylocie na trzeci pkt. widzimy jakieś dziwne zwierzę. Mój wzrok nie najlepszy… notuje tylko „coś”, co mnie nie atakuje, a nasza droga idzie w prawo, więc owe „coś” z kręconymi rogami i wyglądzie bizonowoto-kozłowym zostawiam na spacery w innym czasie! Kamil bardziej się przejął mówiąc, że przecież to bardzo rzadki widok. Jednak nie ma aparatu, a my biegniemy dalej.

Utrzymujemy swoją pozycję podbijając trzeci pkt. Punkt ten leży na cudownym cyplu. Z mapy wynika, że na następny pkt. najlepiej przepłynąć przez wodę. Najbliższy most daje wariant 3 km dłuższy. Po moich ostatnich doświadczeniach rajdowych wiem, że taka kąpiel to pestka i namawiam kolegów. Idziemy tam, gdzie inni próbują swoich sił pływackich.

Ciekawy obraz: widzę jednego chłopaka przemokniętego, siedzącego na brzegu (mówi: „próbowałem, jednak jest silny nurt i głęboko przejść się nie da, a moja mapa mi odpłynęła”).

Inny, znany biegacz rozebrany do gaci wchodzi do wody z plecakiem w ręku, a w nim wszystko: buty, ciuchy, mapa, dokumenty... Idzie do momentu, jak ma grunt. Następnie kręci plecakiem jak lassem, by przerzucić go na drugą stronę... niestety nie udało się.. spadł do wody, po czym szybko go ratuje i dopływa na drugą stronę. A tam za trzcinami… następna woda!!! Z dalszej jego relacji wynikało, że pokaleczył stopy od tych trzcin i 10 minut szukał buta w mule...bez którego ni jak nie miałby już szans na dalszą trasę.

Szczegóły te poznałem po rajdzie, bo dowiadując się, że za tymi trzcinami jest następna woda zdecydowaliśmy poszukać miejsca lepszego do przeprawy! Idąc na południe gdzieś przed nami przeprawiło się stado saren czy tam jeleni... Zrobiły to tak sprawnie, że nie dostrzegliśmy dokładnego miejsca. Musiało być gdzieś płyciej, ale jak na moje to takie zwierza chyba też pływają?!

Traciliśmy czas - bo albo było za szeroko z niepewnym gruntem po drugiej stronie, albo za szybki nurt... Pamiętam, że w jednym miejscu miała być męska decyzja. Wziąłem plecak w ręce, wlazłem do wody i … wyszedłem jeszcze szybciej, jak wszedłem... zimna woda!!! „Kij z tym” - biegnijmy do tego mostu! Mówimy sobie - trudno, trzeba było od razu na most uderzać! A tak wpadka - czołówka już daleko...

Czwarty pkt. był trochę trudniejszy nawigacyjnie. Drogi nie pasowały do mapy itd. Na szczęście każdy trochę tam czasu stracił i ogólnie utrzymaliśmy pozycję, mimo tych dwudziesto-minutowych wahań! A co lepsze, minęliśmy się z grupą, która była przed nami w okolicy tego punktu i wiedzieliśmy, że wciąż są szanse na dobry wynik.

Na piąty pkt. szybki przelot i jesteśmy na 8 miejscu. Dwóch zawodników przed nami widzimy z punktu. Są przy rzece (Słupii). Szybko przechodzą przez nią więc myślę sobie może jest most... ale niestety. Jednak nie wahamy się tym razem! Jest decyzja. Płyniemy i koniec! Wkładam wszystko do plecaka, na dodatek Kamil daje mi swój zegarek, a Łukaszowi komórkę. Wchodzę pierwszy: zimna woda ale nic to - plecak przed siebie, odrywam nogi od dna by nimi przebierać… he he… nurt silny a ręce by się przydały! Udało się, ale naprawdę po walce! Zniosło mnie wiele metrów. Chłopaki szybciutko są ze mną po drugiej stronie. Dłuższą chwilę idziemy by woda z nas spłynęła.

W pobliskiej wiosce robimy przerwę na pobranie wody od mieszkańców. Mamy już w nogach ponad czterdzieści kilometrów. Po kąpieli nogi odżyły, jednak nie na długo. Na pewno dobił je skrót przez pole, gdzie trzeba było je wyżej podnosić. Tempo nam spadło. O dziwo mamy tylko 10 minut straty do siódmego miejsca na szóstym pkt.

Coraz ciężej się jednak idzie, bieg też średnio po tych polach pasuje, krzywo nogi się układają, jakieś takie ciężkie... do tego słońce jak latem na otwartej przestrzeni, ja już chcę do lasu... a tu pola i pola...

Siódmy pkt. i powrót do bazy po ósmy pkt. Koniec! Ósme miejsce!

Zmęczenie... a na zegarku 58km i czas 7h35min... co tu dużo mówić - są lepsi i silniejsi i sprawniejsi... i trzeba ćwiczyć, bo inaczej się kondycji nie poprawi...

Po rajdzie zasłużone jaccuzi w Aqua Parku, ciepła woda... itp

Fajna impreza, miło będę ją wspominał !!!!

Pomysł, projekt, wykonanie
Copyright © 2017
by

Na stronie przebywa: 19 Online

Pokaż liste