Część I - Kaszubska Włóczęga
Część II ">



Copyright © 2011-2024 by - +48 696 137 257

Data wpisu: 22 maja 2012r., 6:25
Ostatnie zmiany: 22 maja 2012r., 6:25
Autor: Łukasz Żmiejko

Syty weekend!

Część I - Kaszubska Włóczęga
Część II - "Z Kompasem"

(...)

Poszedłem na ognisko, zjadłem kiełbaskę i poznałem kolejnych zawodników szykujących się do Lęborka i podjąłem decyzję. Jadę na nocny spacerek z mapą i kompasem.

Parę godzin później zameldowałem się na starcie. O godz. 22.03 wystartowałem, tym razem sam. Z latarką czołową na głowie, chyba nawet na czole była wtedy. Tu miało być tylko dwanaście punktów kontrolnych. Elegancka, kolorowa mapa, punkty łatwiutkie, myślę sobie: co, ja nie dam rady?...

Szybko zdobyty pierwszy punkt(chyba nawet razem ze zwycięzcami to zrobiłem), potem drugi, równie sprawnie i szybko, bez problemów - w imponującym czasie, bo już byłem daleko za osobami, co wyszły o godzinie 21-szej. Rozluźniłem się zupełnie. Myślami chyba już byłem przy wręczaniu nagród... widziałem wielkie puchary, złoto, i inne szafiry ... Zwłaszcza, że na tej drodze rozmawiałem z Jackiem, który prosił, żebym ich puchar odebrał, bo raczej wygrali na swojej trasie... Nic, myślę sobie, oni zieloną wygrali, a ja wygram czarną.... Ale niestety czar prysł, bo z trzecim punktem walczyłem ….. do godz. 0.30.

W jednej kombinacji, gdy już byłem przekonany, że dobrze idę, spotkałem lisa - na środku mojej drogi i ni jak nie mogłem go minąć. Oczka mu się świeciły, ale ni jak nie chciał się mnie przestraszyć. Świeciłem mu ostrym światłem, potem czerwonym, ale nic nie kumał, nie wyczuwał żadnego zagrożenia, a moje światło traktował chyba jak jakąś gwiazdę, co spada sobie z nieba. Rzucałem gałązkami - bezskutecznie, głupi jakiś, ślepy. Pewnie by zadziałało, jakbym wyciągnął aparat fotograficzny, ale taki mały pech - nie miałem go w plecaku.

Postanowiłem zbliżyć się, myśląc że może mnie wyczuje… Wiem, że mój pot potrafi się nieść kilometrami w otoczeniu, to może lisi węch nakaże mu zleźć z tej drogi, mojej drogi, bo na punkt... No i zadziałało. Lekko posunął się w bok, noga za nogą coraz dalej, a w końcu w krzaczki…

A ja wtedy, jak w biegu na 100 metrów - maks skupienia. Pokonałem przeszkodę, ale niestety punktu tu nie było.. Wróciłem do skrzyżowania i dalej… dramat. Gdzie ja nie byłem? Czego nie widziałem? Jakiś asfalt, rzeczki, strumyki, skrzyżowania, kombinacje takie jak w ekstremalnych sportach, szedłem też jakimś rowem, myśląc że może on będzie na mapie i wtedy skumam, gdzie jestem? Nic nie pomagało. Nie chciałem się cofać do drugiego punktu, bo to już przerabiałem w Wieżycy. Przecież ten punkt musi tu być, mówiłem sobie, potem i zwierzęta też to słyszały… Wszyscy uczestnicy byli już daleko... a ja, jak ta ofiara, szukam i szukam, dwoję się i troję, rosnę i maleję, złoszczę się i pluję, a punktu jak nie ma tak nie ma...

Poddałem się, powróciło zmęczenie, wola walki zmalała do paska: znasz już swoje miejsce w szyku poznaj i swój powrót do domu..., co nastąpiło. Obejrzałem mapę trochę pod innym kątem, przypomniałem sobie, że na punkcie nr 10 jest ognisko z kiełbasą. Przeczytałem, że czynne jest do 4-tej rano i decyzja zapadła. Może nie ze sknerstwa (że przecież zapłaciłem wpisowe i mi się kawałek kiełbasy należy), powróciłem w rejon drugiego punktu, a tu jakieś światło - czerwone i białe..., śmichy hichy, głosy żeńskie i męskie, ton miły i średni, tak to prawda był tu ktoś, kto też nie znalazł punktu. Chłopaki z psem, ozdobionym w czerwoniutkie światełka, w nocy mega widok poruszającej się czworonożnej poczwary. Porozmawialiśmy i dogadaliśmy się, że tak, ja im pokażę, gdzie jest drugi punkt i razem udamy się na 10 pkt. na ognicho...

Jednak stało się coś, czego w najgorszych koszmarach nie miałem. Poprowadziłem ich tak jak szedłem sam, i doszliśmy do punktu, gdzie powinien być punkt, ale w rzeczywistości punktu tam nie było!!!

Głupia historia. Zwłaszcza na początku znajomości... Ni jak nie ma opcji zdobycia straconego zaufania. Ratowałem się, jak mogłem. Zadzwoniłem nawet do organizatora, pytając dlaczego zabrałeś punkt z drzewa...,? A tu w słuchawce słyszę wyraźnie, że ten punkt musi tam być! Robię się czerwony jak burak, najlepiej by było zniknąć stamtąd, ale jak?...

Wybraliśmy razem drogę powrotną, w drugą stronę tych bagienek. A jak wpadliśmy w chaszcze i zobaczyłem pewien fragment terenu, przypomniało mi się, że tu też byłem. Poszliśmy w prawo, i był ten punkt, miejsce niemal identyczne... Następnie już wszyscy razem poszliśmy do ogniska, w sumie trzy ekipy: ja - mistrz pamięci, chłopaki z Gdańska z ozdobionym psem i dwie dziewczyny też z Trójmiasta. Atmosfera piękna, śmiechy chichy, ognisko, ziemniaki, śledziki, herbatka, piękny wschód słońca, natura budząca się do życia, a wraz z nią nowe siły do walki o punkty, których nie mamy...

Analiza, mapy, decyzja, że idziemy po dziewiąty punkt. Będzie łatwo, bo jest nad jeziorem blisko stąd. Wlazłem nawet do wody, myśląc że może stąd będzie łatwiej go dostrzec (nie przewidziałem, że ozdobiona poczwara rzuci się na mnie będącego w wodzie, ale na szczęście nie zmoczyła mnie, w porę zawróciła na brzeg). Godziny mijały, a punktu jak nie było, tak nie ma...

Czy to pech, czy niefart, czy zły los? Że akurat ten punkt wybraliśmy!. A to był ten wyjątek!. Jego po prostu nie było! Trzeba było wpisać BPK! Nic to. Do mety trafiliśmy w miłej atmosferze, z lekkim niedosytem, ale najważniejsze, że uśmiechnięci i pogodni... Była godz. 6.15 więc zmieściłem się w limicie czasu. Cztery punkty z dwunastu zaliczone, czyli 8 x 90 = 720 punktów karnych no i miejsce gdzieś w końcu tabeli wyników…

Ogłoszenie wyników było o godz.9, do tego czasu grałem w bule, nie chciałem iść spać, bo na chwilę się nie opłaca. Na oficjalnym zakończeniu zebrałem brawa należące się Michałowi Bielińskiemu i Jackowi Król, miło było w ich imieniu podziękować. III edycja rajdu z kompasem będzie we wrześniu kto wie może mały rewanż.

Z pucharem, kopertą i koszulką jako nagrodą losową dla nr. startowego mojego udałem się samochodem do Koszalina by ukończyć bieg Wenedów. Tu już wszystko było jasne, trasa wiadoma, teren płaski, asfalt, kibice, trochę słońce dawało, ale nic nie było w stanie mnie zatrzymać, w towarzystwie Kuby i Jacka Król ukończyłem bieg, choć na końcówce nieco mi uciekli, nie byłem nastawiony na wielkie bicie rekordu. I chyba mój zbyt szybki finish nie był wskazany...

Podsumowując był to syty weekend, teraz odpoczywam i szykuję się do rajdu na orientacje w okolicach Białegostoku 9 czerwca, tydzień później jest piękna impreza w Rumi(letni tułacz) i w Gryfinie orientacja piesza i na kajakach, a 23 czerwca w Tychowie koło Bobolic itd. Itd.

Jakby ktoś był zainteresowany takimi imprezami chętnie pomogę zacząć... zmijaczek@wp.pl

Pomysł, projekt, wykonanie
Copyright © 2017
by

Na stronie przebywa: 24 Online

Pokaż liste