Copyright © 2011-2024 by - +48 696 137 257

Rozbiegany Koszalin 1. poUErun - 20 lat w Unii Europejskiej

Data wpisu: 19 listopada 2014 r., 21:45
Ostatnie zmiany: 19 listopada 2014 r., 21:45
Autor: Scorpio

Relacja: 147 km biegu czyli 3 w 1 :)

147 ULTRA

Mam nadzieję że nie zanudzę ;-). Pisałem to już jakiś czas temu, ale zapomniałem :P.

Nie lubię pisać, wolę opowiadać wtedy bardziej czuję klimat:). Ale niektórzy nalegają by napisać relację z 147ultra Szczecin-Kołobrzeg. Fakt, trochę się działo i emocji nie brakowało.

To trzecia edycja ultra maratonu i rajdu pieszego. Trzy lata temu jak dowiedziałem się o tej imprezie to pomyślałem nie, to nie dla mnie. Nie żeby dystans itp., raczej wydawało mi się że po płaskim, asfalcie to nie dla mnie. Moje doświadczenie ultra wtedy było tylko z Rzeźnika 2011r.

Za start poniekąd „winię” Krzyśka K. :). Przypomniał mi o tym biegu wiosną i zasugerował start. Nie wiem czy zamierzał spróbować czy mnie podpuścić, ale zacząłem o tym myśleć. Oczywiście problem nr 1 to kontuzją kolana, zima bez treningów, pęknięta łąkotka przyśrodkowa odmawiała współpracy.

Nie będę tu narzekał na służbę zdrowia bo większość wie jak to wygląda. Termin artroskopii na wrzesień był sygnałem by nie czekać i samemu tę łąkotkę przeszlifować ;-). Zrobiłem sobie „diagnozę”, skorygowałem wkładki ortopedyczne i z początkiem marca zacząłem truchtać po 3 miesiącach laby. W międzyczasie zapisy na 147 ultra zostały zamknięte – limit 200 osób. Jednak kontakt z dyr. biegu i tzw. lista rezerwowa. Cóż było robić? Zawróciłem głowę organizatorowi to teraz nie można dać plamy. W międzyczasie zaplanowałem inne stary ultra i powoli zaczynałem się do nich nastawiać mentalnie. Ku memu zaskoczeniu patent wkładkowy okazał się sukcesem, kolano bolało, raz bardziej raz mniej ale mogłem biegać, nie to co pod koniec zeszłego roku. W marcu udało się natruchtać 210km. Kwiecień i Maj to wraz z BNO odpowiedni 490 i480km. Choć ostatnie dni maja to już zmniejszanie obciążenia. Łatwo nie było gdyż nigdy wcześniej tyle nie biegałem. Ale było to bieganie dla biegania, bez planu, bez akcentów, na czuja.

Sam start w 147ultra był nieco utajniony i miał być pierwszym testem przed ewentualnym głównym startem 2014 roku. Drugi test to Sudecka Setka.

W międzyczasie z powodu robót drogowych trasa ultra maratonu wydłużona został do 151km. W sumie co za różnica? Stres, obawy, co do tego jak zachowa się kolano, ile wytrzyma organizm, kiedy ciało się zbuntuje było, zawsze będzie. Ale dość zanudzania, „przygotowania” i otoczka nie są tak ciekawe dla czytelników :). Plan był prosty, ukończyć, dawałem sobie że 22h to bez problemu, ba nawet 21 powinno być w zasięgu. Może dość ostrożne szacunki ale mam i zawsze będę miał respekt, pokorę przed ultra. Nigdy nic nie wiadomo, lepiej nie rozdmuchiwać w sobie euforii ;-).

Kilka ostatnich dni luzik w bieganiu, samopoczucie nieciekawe całkowity brak ochoty do biegania i startu, ale przypomniałem sobie że wtedy mi najlepiej wychodzą starty – pocieszałem się :).

Wyjechałem z Koszalina pociągiem nieco ponad 4 godziny przed startem. Z dworca z torba (ciążyła) spacerkiem na start, myślałem w pewnej chwili że nie trafię i się spóźnię :). Jeszcze w pociągi nachodzi mnie myśl, nie ma mnie liście startowej, nie kontaktowałem się już więcej z organizatorem, ciekawe czy jestem uwzględniony, jaki numer startowy, itd. W głowie myśl może numer 201, pierwszy z listy rezerwowej? I niespodzianka jestem na liście, imienny numer 201!!! Dobry znak?

Spokojnie na rynku się przebrałem, oddałem rzeczy na PK, tylko dwa, Nowogard 73km i Brojce 116km i oczekiwałem obserwując innych szaleńców. Niektórzy mi znani, doświadczeni, inni „wypasieni” w sprzęt, inni jakby byli tu przypadkiem. Wyjaśniam przy okazji że to był ultramaraton i rajd pieszy. Ultramaraton limit 24h, rajd limit 48h. Start punktualnie o 18, przeciskamy się wąską bramą i ruszamy na trasę. Stawka powoli się rozciąga, wszyscy uśmiechnięci biegną, idą przez Szczecin. Niektórzy od początku w czubie, inni spokojnie z tyłu. Kto źle wybrał, kto przecenił siły wyjdzie po kilku-kilkunastu godzinach. Ja robię swoje, truchtam, za szybko, ale wolniej trudno. Jednak zgodnie z założenie wymuszam sobie przerwy na marsz od początku. 15km punkt dodatkowy, woda i izotonik oraz banany. Popijam wodę z kubka, biorę izotonik i banana i w las. Robi się coraz luźniej, są jeszcze przetasowania między uczestnikami, jednak coraz mniejsze. Niewiele się dzieje, bieg, odrobina marszu i znów bieg, popijanie Izo, mini batonik, banan i wyglądanie 1PK w Sownie. Gdy tam docieram jest spory ruch, wraz ze mną także kilka osób, początek to jeszcze tłoczno. Niektórzy rozsiadają się przy stołach, kawka, herbatka, Izo, woda, drożdżówka i banany. Ja serwuję sobie herbatę, konsumuję bułkę, zastanawiam się czy luknąć na palca stopy który już zaczynał narzekać, jednak sobie tego odmówiłem ;-). Po kilku minutach ruszyłem dalej, zaczynało zmierzchać, już po 21-ej przede mną jeden biegacz a dalej kolejnych dwóch. Mieliśmy mapki z istotnymi szczegółami trasy. Można było się bez tego obejść, ale nieuwaga groziła zbłądzeniem, mnie to zdarzyło się dwukrotnie, raczej dlatego że rozmawiałem przez telefon :). Generalnie pochwała dla organizatorów za oznaczenie trasy, w końcu 152km(tyle ostatecznie, a mi 153)trasy oznakować nie jest sprawą prosta, do tego przecież zawsze „tubylcy” lubią ściągać ciekawe akcesoria. Były tablice na kijach, tabliczki fosforyzujące, taśmy i najlepsze w nocy mrugające na czerwono lampki. W lesie były widoczne z daleka i upewniały co do kierunku. Także obstawa Policji w newralgicznych miejscach Szczecina, również na szosie Szczecin-Stargard była zapewniona. Później spora rzesza wolontariuszy na „krzyżówkach” Jak wiele zależy od wolontariuszy, ich pozytywnego nastawienia i chęci pomagania. Odcinek z Sowna do Maszewa bez wielkiej historii, czołówka na głowę i do przodu. Oszczędzanie energii (brak zapasowych baterii). Trochę asfaltu, drogi polne-piaszczyste, leśne-zarośnięte wysoką trawą. Do tego nocne kumkanie żab-prawdziwa orkiestra, było kilka takich miejsc! Minięcie kilku zawodników, min. znanego i bardzo doświadczonego biegacza ze Sławna Henia Ch. Nie wyglądał najlepiej, pominę szczegóły. Ale było to dopiero po 46,5km. W Maszewie kawa rozpuszczalna :(, bułka, woda, Izo do Camelbaka, banan w dłoń i dalej na Nowogard. Na wylocie z Maszewa wyglądając drogi w bok nieco zwątpiłem (podczas pogawędki telefonicznej ;) ) i zawróciłem-niepotrzebnie. Lasy, pola, Redło, asfalt i Nowogard. Krótko przed PK dogoniłem kilkuosobową grupę z Panią-późniejszą zwyciężczynią. Mieli fajny suport, na każdym PK czekali na „swoich”. Aż do mety natykałem się na nich :), miło kogoś „znajomego” czasem spotkać. W Nowogardzie przełknąłem już tylko pół bułki, plus herbatka, skorzystanie z przepaka, głównie Power Bank i akcesoria do doładowania w biegu Garmina F305, plus batoniki i żele które póki co oszczędzałem ;-). Aha, no i zdecydowałem się obejrzeć palucha, było coraz gorzej :(. Pierwsze spojrzenie i dlaczego stopa taka brudna ;-)? Palec już spuchł, zmienił barwę, oczyszczenie tegoż palucha, plaster żelowy-po raz pierwszy coś takiego miałem i uważam że warto to mieć. Złagodziło dolegliwości :), w końcu nie byłem jeszcze na półmetku. Pożegnawszy i podziękowawszy wolontariuszom ruszyłem dalej :) na Płoty. Cały czas starałem się biec24-27min robiąc przerwy kilkuminutowe na marsz i ewentualne odżywianie. Z czasem zaczynało się rozwidniać na horyzoncie, tempo wciąż było równe, jednak po 85km czas biegu się skracał a marszu jakby szybko mijał. Mimo to udało mi się na tym odcinku połknąć kolejnych biegaczy. By się jakoś zmotywować postanowiłem że na PK w Płotach kupię sobie żurek plus kawę sypaną. To był jedyny punkt w który była tylko woda dla uczestników, natomiast czynny był Bar. W tym też punkcie była Grupa Ratownictwa z Koszalina :). Trochę się zasiedziałem przy żurku i kawie, ale zaczynałem odczuwać trudy, na liczniki Garmina miałem już ponad 96km, nóżki wołały o litość. Ale meta czekała więc kopnąłem się w cztery litery i poszedłem, tak poszedłem, chwilowo miałem dość biegania. Wiedziałem już wtedy że metę po 21godzinach to bez problemu osiągnę. Przyszły myśli o złamaniu 20h, jedynka z przodu pomyślałem, to byłoby coś. Wcześniej plan zakładałem że 100km powinienem mieć po 12h, stało się to po 11h44min. Interwałowe bieganie z przewagą biegania nad marszem udawało się utrzymać gdzieś do 120-125km. Później było już trudniej biec, mimo to znów mijałem zawodników. Inni po prostu zwalniali bardziej, i tu jest tajemnica ultra, wolniej zaczniesz-szybciej skończysz ;-). W międzyczasie liczyłem sobie ile km do mety, ile mam czasu by złamać 20h. 110 km osiągnąłem po niespełna 13h. A więc pozostał mi maraton w 7h :). Przeliczając to na tempo mego marszu wyszło że zrobię to tylko idąc. Wtedy zaświtała mi myśl! Maraton w 6H? W sumie nigdy tak „szybko” go nie pobiegłem ;-), nawet w Maratonie Karkonoskim. Postanowiłem powalczyć, biec, truchtać kiedy tylko się da. Odcinek między Brojcami w których znów pół bułki plus herbatka był ciekawy, przegapiłem skręt na 121km (sms-ki) :* . Towarzystwo dwóch braci na rowerach, którzy opowiedzieli mi historię z zeszłego roku, jak to jednemu z nich uczestnik ultra wyrwał rower i sobie podjechał!. Także mówili iż byli tacy co podjeżdżali autami. W tym roku też był takowy przypadek :(. Ale to inny i nieprzyjemny temat. Na poboczu siedzący zawodnik który rezygnuje na 126km z powodu kontuzji kolana. Przebiegł 100km, 26 przeszedł-jednak nie ma to sensu-nie da rady, szkoda. Mój postój na ostatnim PK w Byszewie na 133-134km trwał nie więcej niż 2 minuty-czas gonił ;-). Tu miałem lekkiego Nerwa gdyż wydawało mi się iż widzę im mego uczestnika(świeżutkiego), który na trasie mnie nie wyprzedzała, a byłem przekonany, że zostawiłem go na początku. Ale mogłem się mylić, w każdym razie ta sytuacja także dodała nieco werwy, dogoniłem i wyprzedziłem ich niemal jak ekspres. Od pewnego czasu nie było już osłony lasów i zaczęła się patelnia. Ostatni odcinek 19km to już tak niewiele, ileż razy biegałem tyle na treningach? Po „kilku” km było widać Kołobrzeg, poczułem metę bardzo wyraźni. Kontrola czasu, cel 19h wciąż aktualny, a jak braknie tych kilku minut straconych na moje błędy na trasie? Wola walki o utrzymanie tempa, urywanie sekund, podbieg iwanie od punktu do punktu które sobie wyznaczałem. Nie jest to łatwe jak sił nie ma, nogi bolą, kolano trzeszczy a ciało wyje i słońce grzeje. Jednak czujem moc w sobie, i nie odpuszczałem. Pozdrawiałem każdego kto pokibicował, zagadał, miny osób które usłyszały co to za bieg-bezcenne! Wolontariusze w Kołobrzegu w newralgicznych miejscach z wodą, tak cenna w tych warunkach, Izo już ciężko było przełknąć a polewać się nim nie zaryzykowałem :). Nadeszła ostatnia prosta, wypatrywanie Sanatorium. JEST!!! Machają z daleka, kierują schody! Myślę sobie, no nie! Ale wbiegam, bez problemu! Meta w holu! 18h53min!!! I…? I po wszystkim, łatwizna, samopoczucie-pełen luz, odczucie jakbym mógł dalej napierać. Satysfakcja pozostanie na zawsze :).

Pomysł, projekt, wykonanie
Copyright © 2017
by

Na stronie przebywa: 8 Online

Pokaż liste