Copyright © 2011-2024 by - +48 696 137 257

Rozbiegany Koszalin 1. poUErun - 20 lat w Unii Europejskiej

Data wpisu: 29 lipca 2015 r., 17:05
Ostatnie zmiany: 30 lipca 2015 r., 15:10
Autor: Szymon Polak

Dolnośląski Festiwal Biegowy w Lądku Zdroju trasa K-B-L 110 km

Dolnośląski Festiwal Biegowy w Lądku Zdroju trasa K-B-L 110 km

Trochę danych:

Start 17 lipca, godzina 20.00 z Kudowy Zdrój, następnie Bardo, do Lądka Zdroju. Dystans 110 km, najwyższy punkt: Szczeliniec Wielki (919 m. n.p.m.), najniższy punkt: rzeka Nysa Kłodzka koło Barda (261 m. n.p.m), różnica wysokości 658m, całkowite wzniesienie terenu: 3667m, całkowity spadek terenu: 3600m.

Przygotowania właściwie zaczęły się ze dwa tygodnie przed. Pamiętacie pewnie moje nocne bieganie po górze Chełmskiej? Wziąłem tam sprzęt, który miałem używać podczas KBL. Wszystko się sprawdziło poza czołówką, która po 2 godzinach świecenia z mocą reflektora samochodowego zgasła. Nie będąc pewny czołówki pożyczyłem akumulator od Darka oraz dodatkową czołówkę od Michała. Bałem się, że zostanę w terenie sam bez światła a wtedy nici z biegu. Targałem, więc ze sobą dwie czołówki i zapasowy akumulator. Ostatecznie nie były potrzebne. Około 7 godzin ciemności udało się przebyć na jednym akumulatorze. Okazało się, że musiałem włączyć słabszy tryb świecenia, który był całkowicie wystarczający nawet na kamienistych zbiegach. Uważam, że ta czołówka (petzl nao) jest godna polecenia a jej jedynym minusem jest rąbnięta cena.

Co do plecaka to sprzedałem plecak Salomona, który wybitnie mi nie pasował, przez odpinające się na ramionach rzepy. Stanowiło to spory dyskomfort zwłaszcza, jeśli takie sytuacje miały miejsce po wielu godzinach biegu. Za uzyskane środki zaopatrzyłem się w kamizelkę Inov-8 Ultra Vest. Model ten ma ramiona mocowane na stałe, ale system regulacji, który pozwala na dopasowanie plecaka do użytkownika nawet tak garbatego jak ja. Zawiera bukłak na 1,5 litra wody, z przodu ma dwie kieszonki na butelki lub softflaski. Na biegu w jednej kieszonce była butelka na izotonik w drugiej żele i batony. Kamizelka się sprawdziła.

Na nogach buty Brooks Cascacdia 9. Na początku wydawały mi się trochę ciężkie ale w sumie się sprawdziły. Stopa trzymała się pewnie podłoża. I nie czułem dyskomfortu w czasie biegania. A to najważniejsze. Nie miałem stuptutów, zawsze uważałem je za zbędny ekwipunek. Zawsze kilkadziesiąt gramów więcej do taszczenia. W górach to istotne. W sumie na całej trasie miałem jeden przypadek z małym kamykiem w bucie, który był na tyle ingerujący w komfort biegu, ze musiałem się go pozbyć na chwilę zatrzymując.

Do plecaka przytroczyłem kije. Było to działanie również z pewnej ostrożności, bowiem do tego czasu nigdy nie biegłem powyżej 80 km, więc nie wiedziałem czy będą potrzebne czy nie. Efekt był taki, że te kije wlokłem ze sobą przymocowane do plecaka ok. 70 km, po czym na tyle dobrze się czułem, że zostawiłem na pierwszym przepaku (właśnie w Bardo). Kijów na ultra już nie będę zabierał. Nie potrafię z nimi biegać. Zauważyłem, ze podchodząc bez kijów, pracując odpowiednio rękoma byłem szybszy niż osoby z kijami. Kije akurat raczej mi zawadzają niż pomagają. Może na dłuższe trasy tak, ale do 110 km wiem, że nie biorę.

Poza tym miałem ekwipunek obowiązkowy, kurtkę, folię NRC (w aptekach do kupienia, jako „koc ratowniczy”), naładowany fon. Istotną sprawą było to, iż organizator nie zapewniał kubków na napoje, więc trzeba było mieć ze sobą bidon lub kubek. Ja miałem bidon i dodatkowo camelbak. Zabrałem trochę batonów oraz żeli - ok 12 sztuk marki etixx i sqezzy. Na moje oko wszystko ważyło ok. 4 kg.

Na przepak, który był na 73 kilometrze wziąłem ciuchy do przebrania ze dwa żele i właściwie to wszystko. Właściwie to na ten przepak wysłałem worek, żeby móc w nim zostawić niepotrzebne po nocy rzeczy.

Założeniem było przebiec cały dystans poniżej 15 godzin, miejsce mnie nie interesowało.

Start nastąpił o 20.00 z Kudowy i od razu było pod górę. Miałem ok. 1,5 godziny do zmroku. Oczywiście jak zawsze 1/3 peletonu wyrwała ostro do przodu. Z pewnym rozbawieniem obserwowałem tą grupę. Przecenienie swoich sił to podstawowy błąd w ultra. Bardzo szybki początek oznacza poważne problemy w drugiej części biegu. Moim zdaniem należy utrzymywać stałe, dostosowane do swoich możliwości tempo przez cały bieg. Reszta stawki raczej świadoma zbliżających się godzin podeszła do wyzwania statecznie. Udało mi się przed nocą dobiec do schroniska w Pasterce, gdzie można było zjeść kolację tj. zupę, dwa rodzaje makaronów itp. poza tym oczywiście arbuzy, kanapki i inne jedzenie. Szybko zjadłem makaron z sosem pomidorowym, uzupełniłem płyny. Jedzenie to następny element, o którym trzeba pamiętać w ultra. Bez paliwa organizm jak samochód nie pojedzie. I mimo tak prostej prawdy często się o tym zapomina. Miałem momenty, kiedy żołądek nie chciał przyjmować jedzenia, nie czułem łaknienia ale jadłem bo wiedziałem, że bez tego będzie źle. Na każdym punkcie kontrolnym coś, chociażby banan, garść orzechów. Następny był Szczeliniec. Najwyższy punkt biegu. W drodze trzeba było już używać czołówki. Od Pasterki to ok. 3 km, ale naprawdę trudne skaliste podejście. Tam kolejny punkt - tylko woda, izotonik i cola bez jedzenia. Taki zestaw płynów był na każdym punkcie kontrolnym. Picie było istotne, bo po upalnym dniu temperatura powietrza najpóźniejszą nocą wynosiła ok. 22 stopni. Przez całą trasę myślę, że wypiłem ok 20 litrów wszelkiego rodzaju płynów. Żele albo batony jadłem, co godzinę jeden, lub jak się czułem słabiej. Przed biegiem zastanawiałem się czy nie lepiej wziąć na bieg dobry pas biegowy z np. litrową butelką na płyny. Ale odległości miedzy punktami wynosiły nawet ponad 20 km i jeśli się weźmie pod uwagę, że jest ciepło a część biegu może odbywać się w upale już za dnia to jednak decyzja o plecaku wydawała się bardziej rozsądna. Inna sprawa, że ja z pasem nie lubię biegać.

Szczeliniec wspominam bardzo pozytywnie. Nigdy nie byłem tam w nocy. Szlak dodatkowo oznaczony był lampkami solarnymi, co biorąc pod uwagę przeróżne formy skał dawało niesamowite wrażenie. Trasa prowadziła czasami wąskimi przesmykami pomiędzy skałami tak, że trzeba było pochylać się czy wręcz przykucać lub przechodzić bokiem. Organizator świetnie oznakował cały bieg, mimo nocy szlak był bardzo czytelny. Poza taśmami na drzewach były zalaminowane karki ze strzałkami z logo festiwalu a na ziemi żółte strzałki namalowane ekologicznym sprayem. Na tych 110 km zgubiłem się (i to raczej ze swojej winy – zmęczenie) może ze 3-4 razy i za każdym razem po kilkuset metrach wiedziałem, że trzeba wracać (brak oznaczeń). Momentami trasa wiodła przez miejscowości asfaltowymi drogami. Nie było to zbyt miłe dla nóg. Część trasy przebiegało otwartymi polami, gdzie chłodził przyjemny wiatr. Większość to jednak ścieżki leśne. Zdarzały się strome kamieniste zbiegi, których bardzo nie lubię, ale nie było ich zbyt wiele. Właściwie to bieg spędziłem w samotności. Czasami kogoś mijałem czasem ktoś mijał mnie. Najwyżej wymiana zdań i dalej w drogę. Spotykałem też biegaczy z trasy 240 km - tzw. B7S (Bieg 7 Szczytów). Starałem się z nimi rozmawiać, wiedząc, że to jest ich druga noc biegu a w dzień przetrwali straszny upał i naturalną potrzebą z ich strony jest życzliwy kontakt. Wszyscy bez wyjątku mówili, że jest im źle, że są potwornie zmęczeni, że na kolejnym punkcie muszą się zdrzemnąć itp.. Skarżyli się na skurcze, odparzenia, jakieś stłuczenia. Poza rozmową niewiele im mogłem pomóc. Miałem przy sobie tabletki przeciwbólowe i tylko je mogłem zaproponować. Nikt nie skorzystał, bo każdy z nich jakieś miał. Zastanawiam się, aby pobiec tą trasę za rok, ale po tych spotkaniach mam wątpliwości ;-).

Gdzieś koło 4 w nocy mijałem 2 biegaczy właśnie z B7S i oni mi powiedzieli, że chyba jestem na 14-15 miejscu. Uznałem, że to nieźle, ale biegłem swoje. Na równym, czy opadającym terenie nawet w drugiej połówce biegu udawało mi się utrzymywać przyzwoite tempo poniżej 5 min/ 1 km . Dawało to szansę na osiągnięcie dobrego jak na mnie wyniku w ramach założonego planu. Chciałem ponadto być na mecie przed południem, bowiem zapowiadał się morderczy temperaturowo dzień. Wiedziałem, że słońce mnie spowolni i odbierze siły. To była dodatkowa motywacja.

Na punktach kontrolnych spędzałem tyle czasu ile było konieczne. Prosiłem o colę, arbuza, pomarańcze, jakaś kanapka do ręki, uzupełnianie płynów i bieg. Trzeba przyznać, ze wolontariusze byli super pomocni. Najwyżej 2-3 minuty pobytu i w góry. Nie siadałem. W Bardo na jedynym przepaku zjadłem ryż z jogurtem. Miałem dość smaku, żeli i batonów energetycznych. Szczególnie żele to jakiś smakowy armagedon, miałem trudności z ich przełykaniem. Przebrałem koszulkę na świeżą, zostawiłem czołówki, kije.

Końcówka była trochę trudna. Ostatnie 40 km to 3 wzgórza z ostrymi podejściami. Pierwsze podejście to Kalwaria. Ostre, ciągnące się bez końca z wykutymi w skale stacjami drogi krzyżowej Chrystusa. Oj, coś w tym było. Zaczynało wschodzić słońce. Wtedy pojawiło się niebezpieczeństwo, że jednak nie zmieszczę się w 15 godzinach. Organizm też, już zaczął się buntować. Z górki był bieg, ale na prostej nawet drodze musiałem zmuszać się do biegu. Wykorzystałem „technikę”, jaką na Rzeźniku stosowaliśmy z Chrisem. Wyznaczałem punkt przed sobą najczęściej przed podbiegiem i biegłem do niego. I tak non stop. Nie chciałem iść. Jestem zdania, że bieg to bieg a nie chodzenie nawet szybkie byle zmieścić się w limicie. Góra dół, góra dół, minąłem dwa punkty kontrolne. Końcówka to był zbieg do Lądka na otwartym nasłonecznionym terenie znany mi z zeszłego roku ze Złotego maratonu. Na tyle poczułem się luźno, że zmęczony mózg zgubił trasę i musiałem się wrócić 300-400 metrów pod górę i dałem się przez to wyprzedzić dwóm osobom. Dogoniłem jeszcze koleżankę, której drogi na tym biegu przewijały się kilkakrotnie z moimi i do Lądka wbiegliśmy razem.

Na mecie udało się być w niecałe 14 h 45 minut. Strategia z Rzeźnika, czyli faktycznie strategia Jacka Króla sprawdziła się w 100%. Podejścia - szybki marsz, równe odcinki i zbiegi - bieg. W miarę dobrego samopoczucia starałem się podbiegać pod niewielkie wzniesienia.

Świetny bieg. Doskonała organizacja. Wolontariusze naprawdę bardzo pomocni. Wyposażenie bufetów super. Inni uczestnicy biegu także wspierali się nawzajem. Kiedy zaliczyłem upadek (miałem jedną taką sytuację) zaraz ktoś przebiegający pytał czy nie potrzebuje pomocy. Szkoda, że te góry tak daleko. Na koniec chciałbym podziękować Piotrowi Dymusowi za zgodę na publikację jego nieprzeciętnej urody zdjęć z biegu. Może trochę zachęcą innych do biegania w górach. Zapraszam wszystkich na jego stronę z fotografią sportową https://piotrdymus.com/.

Pomysł, projekt, wykonanie
Copyright © 2017
by

Na stronie przebywa: 43 Online

Pokaż liste