Copyright © 2011-2024 by - +48 696 137 257

Rozbiegany Koszalin

Data wpisu: 30 czerwca 2013r., 22:20
Ostatnie zmiany: 30 czerwca 2013r., 23:30
Autor: Michał Bieliński (SFX)

Jak ścinać, to na maksa!

W bieganiu, jak w życiu... można dostrzec różne zachowania, różne tendencje, różne cele działania. Niemniej od pewnego już czasu wciąż nurtuje mnie temat rzeka. Ścinanie. I to nie ścinanie głów czy też kuponów na grochówkę. Temat jest dość kontrowersyjny i wśród niektórych powoduje niemałe poruszenie. Chciałbym jednak odnieść się do niego w miarę neutralnie, choć trudno mi będzie ukryć mój pogląd w tym temacie.

Oczywiście, jeśli ktoś jeszcze nie wpadł na ten trop, we wszystkim powyżej i poniżej chodzi o ścinanie zakrętów. Zakrętów, które to umożliwiają podczas biegów ulicznych, tych które nie są obandażowanie wieloma taśmami ostrzegawczymi, tych które są obszerne i nie obstawione żadnymi barierami, tych w obrębie których nie znajduje się przypadkowa mata pomiaru czasu.

Będąc uczestnikiem bardzo wielu biegów masowych ma się wrażenie, że 98.73% biegaczy ma ścinanie we krwi. Przebiegnięcie po wewnętrznej części zakrętu poza jezdnią, zahaczając o chodnik, trawnik czy pobliski budynek staje się normą samą w sobie, a może i tą normą jest, tyle że nie sformalizowaną.

Tu powstają pytania:
PO CO W OGÓLE BIEGAMY?
DLA KOGO BIEGAMY?
CZYM JEST BIEGANIE?
oczywiście wszystko w obliczu oficjalnych zawodów amatorskich biegów ulicznych.

Czy my biegamy na pokaz? Chyba większość z nas odpowie - NIE.
Czy biegamy dla znajomych? Wydaje się, że - NIE.
Czy bieganie jest zawziętą walką o pozycję? Dla wielu - raczej NIE.

Zwykłem myśleć, że biegamy głównie dla siebie, dla przyjemności, dla zabawy, dla kondycji, dla sylwetki, dla własnych osiągnięć... ale rzadko słyszę, by ktoś biegał dla pozycji w biegu... w końcu chyba niewielu z nas amatorów może liczyć na wysoką lokatę w licznie obsadzonych biegach (a nawet jeśli, to czy zmienia to postać rzeczy?), a tym bardziej na wynik rekordowy (oczywiście poza własnymi sukcesami w postaci rekordów życiowych). Często obejmujemy tysięczną, czy pięciotysięczną pozycję, więc czy wejście o sto, pięćset, a nawet tysiąc miejsc wyżej ma takie duże znaczenie? Czy bieganie w zawodach traktujemy jako rywalizację fair-play? Chyba nikt tak naprawdę nad tym się nie zastanawia, ale w ciemno chciałby powiedzieć - ja jestem FAIR, ja stosuję zasady FAIR-PLAY. Czy tak jest naprawdę? Czy przytoczone 98.73% jako wyimaginowana ilość statystyczna jest liczbą prawdziwą, czy też rozdmuchuje problem, którego nie ma.

Stoję oczywiście na stanowisku kategorycznie zabraniającym ścinania, oczywiście przez samego siebie. Do wejścia w to grono staram się często namawiać i innych, jeszcze nieobeznanych w realiach tematu. Należą jednak do niego Ci, którzy byli po części moimi drogowskazami podczas czynienia kolejnych postępów biegowych. Jest to oczywiście grono zupełnie nieformalne, ale jednak zawiązane poprzez wiele rozmów na zasygnalizowany temat. I wydaje mi się, że środowisko biegowe, w którym zwykle przebywam w większości ma podobne podejście do mego... ale i szanuję tych, którzy otwarcie wyrażają odmienne zdanie.

Więc jest i ciemna strona mocy... czyli Ci którym nie po drodze w obranym przeze mnie kierunku - i tych jest zapewne większość. I pewnie mają swoje racje. W końcu to wg nich Ci co ścinają są frajerami... a argumentów mają wiele. Ot, choćby poniżej wymienione:
- przecież ścinam, bo ścinają wszyscy
- choć tu dystans skróciłem, to gdzie indziej i tak zrobiłem "nadróbkę", bo jest tłok, bo wyprzedzam slalomem, bo... bo... bo...
- i tak ta "nadróbka" nie ma istotnego znaczenia w wyniku, przecież to tylko kilka metrów, kilka sekund, kilka pozycji
- atestowane trasy mają dodane 0,5% do ich długości, to trzeba sobie na czymś "odbić"
- to wina organizatora, że nie zabezpieczył trasy przed ścinaniem
- co nie jest zabronione to jest dozwolone
- był wiatr i trzeba było sobie gdzieś to nadrobić
Te i wiele innych "ciekawych" stwierdzeń było mi przekazanych w bezpośrednim kontakcie.

Idąc powyższym tropem można szybko dojść do wniosku... po co w ogóle ustalać dystans. Dlaczego sprinterzy na 100 metrów nie startują o 240 cm bliżej, a może powinni w połowie? Jeśli ścinamy, to dlaczego o trzy, pięć, dziesięć czy dwadzieścia metrów, przecież często można pobiec przecznicę wcześniej, przebiec środkiem parku wyznaczającego nawrót... Co za różnica czy nadrobimy 8 czy 800 metrów? Gdzie postawić granicę "rozsądku"? Czy warto usprawiedliwiać się twierdzeniem, że ścinałem tylko "trochę", ale mniej niż inni?

No i oczywiście najlepiej i najwygodniej zwalić winę na organizatorów, powinni przecież postawić kolejny zylion płotków, zakupić kwadrylion kilometrów taśm zabezpieczających, a na każdym zakręcie postawić ochronę z odbezpieczonym rewolwerem, a w miejscach z utrudnionym dostępem przeciągnąć drut kolczasty pod wysokim napięciem. Przypominam wszak, że zwykło się biegi uliczne mierzyć wzdłuż krawężnika wyznaczającego krawędź jezdni, w odległości 20 centymetrów od niego. I to bez względu na to, czy trasa atest posiada, czy też nie. Czy to nie wystarczy? Czy ten przepis musi być aż tak martwy?

Nasuwa się też myśl, w jaki sposób kategoryzować wyniki... skoro sąsiad wygrał o dajmy na to 18 sekund, to czy biegł moim torem, czy może nawrócił 100 metrów wcześniej, czy "wyrwał" z dystansu więcej czy mniej niż ja? Finalnie jest to trudne do określenia... i biegnąc zgodnie z zasadą - jak tną wszyscy tnę i ja - nigdy wyniki nie będą porównywalne... trudno będzie wtedy spojrzeć w oczy koledze - rywalowi i powiedzieć "byłem lepszy"... chyba, że lepszość będzie oznaczała przebiegłość.

Czym w końcu jest "życiówka" osiągnięta na atestowanym dystansie? Wydaje się, że ma być wartością poświadczającą własne umiejętności do pokonania pełnego wyznaczonego dystansu. Nic niestety bardziej mylnego, skoro tak duża rzesza biegaczy nie dociera tak naprawdę do "prawdziwej mety" sowicie wynagradzając sobie czasem popełnione biegowe "przestępstwa", no niech będzie... "wykroczenia".

Chciałbym jednak kiedyś nagrodzić tych, którzy nawet ciągnąc się w ogonie, a może tym bardziej dlatego że są na końcu stawki, potrafią pobiec tak jak powinno się to robić. Mimo zmęczenia nie zwrócić uwagi na umniejszenie dystansu o parę metrów. Przepuścić kolejnego o 30 lat starszego zawodnika, który przecież nie powinien wyprzedzać.

Ciekawym byłoby rozwiązanie, w którym na końcu losowane są nagrody tylko wśród biegaczy, którzy pokonali cały dystans. Od startu do mety. Nie byłoby to nawet trudne w ustaleniu... wystarczy postawić w miejscach "nagminnego ścinania" osobę, która zapisze numery startowe biegnących FAIR! Nie będzie ich wielu. Może to się kiedyś odmieni, chociaż to chyba tylko płonna nadzieja.

Ja biegam FAIR i mogę to powiedzieć otwarcie. W końcu pokonywane przeze mnie biegi (poza przełajami, krosami i innymi z nawierzchnią naturalną) są zwykle biegami "ulicznymi" nie zaś "chodnikowymi". Wiem, że mój bieg będzie miarodajny i jeśli w tej samej imprezie wystartuje mój rywal, kolega, przeciwnik czy przyjaciel to mam pewność, że nie przebiegłem ani metra mniej od niego, bez względu na dystans biegu, na jego atest czy na pogodę. Do tego mając wielu kompanów stosujących podobne zasady do moich - mogę powiedzieć, że rywalizujemy na tym samym pułapie... przynajmniej w kwestii dystansu.

A problemu tak naprawdę nie ma. Każdy ma swoje sumienie i swoje w głowie osiągnięcia, a to w jaki sposób do nich dochodzi pozostanie jego słodką tajemnicą. A jak tniecie - to na maksa, po co zawracać sobie głowę "drobnostkami".

Pomysł, projekt, wykonanie
Copyright © 2017
by

Na stronie przebywa: 7 Online

Pokaż liste