mar 24 |
| ID#20120324-2 |
Data wpisu: 24 marca 2012r.
Ostatnie zmiany: 24 marca 2012r.
Autor: Michał Bieliński (SFX)
Relacja: IV Maraton Jastrowski
Byliśmy, pobiegliśmy, zwyciężyliśmy. Oczywiście biorąc pod uwagę to, że każdy kto ukończy bieg o dowolnym dystansie może się czuć zwycięzcą. Ale zwycięstwo było też dosłowne, gdyż w półmaratonie triumfowała Agnieszka Matyka ze Sławna, w maratonie II miejsce uzyskała Izabela Frontczak ze Szczecinka. Szczegóły w WYNIKACH i szerszym spojrzeniu na szykującą się już relację z kolejnej biegowej przygody.
Słońce przypalało, wiaterek był nieodczuwalny... warunki iście letnie. Trasa ta sama co zwykle: kros po okolicznym lesie, dość trudny i wymagający, składający się z wielu podbiegów, co oczywiste zawierający w sobie również zbiegi :). Całość okraszona atmosferą domową stworzoną przez organizatorów, wolontariuszy i samych biegaczy.
Było warto po raz kolejny spróbować swoich sił w ciekawej imprezie, która wciąż nie należy do dużych, lecz mocno kameralnych. Na starcie obu dystansów (maratonu i półmaratonu) stanęło 81 osób, a na mecie zabrakło jednego biegacza, który zakończył zmagania z dystansem trochę wcześniej.
A zaczęło się wspólnym wyjazdem z Koszalina trójki chętnych do których należała Aga Matyka (dojechała do nas ze Sławna), Jacek Król, no i ja, Michał Bieliński. W Szczecinku, po drodze do celu podróży, do naszej wycieczki dołączyła Iza Frontczak - maratońska debiutantka. W drodze omówiliśmy tematy biegowe i okołobiegowe, rozpracowaliśmy rywali i wiedzieliśmy już jaką obrać taktykę (oczywiście to proszę traktować jako żart). Plan zakładał start w dwóch maratońskich parach. Iza + Jacek (w tempie dostosowanym do Izy) oraz Aga + Michał (w tempie dostosowanym do Agi).
Dojechaliśmy, odebraliśmy pakiety startowe w postaci numerków i agrafeczek. To nas nieuchronnie zbliżało do startu, mającego nastąpić w przeciągu najbliższych kilkudziesięciu minut. Na starcie zameldowaliśmy się tuż przed godziną 10:00. Bez rozgrzewek i dodatkowych zabiegów - mieliśmy rozgrzać się na trasie :). Bieg w wymiarze maratonu składał się z czterech pętli, w większości po terenach leśnych, pagórkowatych. Wedle regulaminu pierwsza pętla jest koleżeńska. Start. Koleżeńskość pętli polegała na tym, że szybsi pobiegli szybciej, a wolniejsi wolniej :). Ja z Agnieszką ustaliliśmy tempo w okolicy 5 min./km i plan zakładał pokonanie półmaratonu przez kobiecą część pary, a jeśli byłoby natchnienie to wydłużenie go o dwie dodatkowe pętle. Jacek miał biec z Izą w tempie umożliwiającym pokonanie 4 godzin.
Pierwsze kilometry były miarowe, doczepiliśmy się do kilku osób i poruszaliśmy się w tempie nieznacznie szybszym od zakładanego. Miło i przyjemnie. Na dziewiątym kilometrze, po przymusowym kilkuminutowym postoju, grupka z którą podążaliśmy odbiegła nam na dość znaczną odległość. Wtedy też Aga podjęła decyzję o tym, że najprawdopodobniej zakończy swój bieg po 21 kilometrach. Z tej też przyczyny ruszyliśmy dalej w nieznacznie poprawionym tempie. Pierwszą pętlę zakończyliśmy po ponad 53 minutach, a minutowy postój przeznaczyliśmy na spożycie bananów i skorzystanie z kubka z wodą. Drugą pętlę pokonaliśmy w 51 minut z groszami. Szybko. Niemal dogoniliśmy grupkę, która na postoju nam odeszła. Agnieszka, triumfatorka Nocnej Ściemy 2011 na dystansie maratonu, zakończyła tu rywalizację zwyciężając swój pierwszy półmaraton. Umówiliśmy się, że po odpoczynku w wymiarze jednej pętli pokonanej przeze mnie, dołączy na czwartej by towarzyszyć mi do końca biegu.
Dalej ruszyłem już sam, znów po ponad minutowej przerwie. Była to najszybsza z pętli, a jej czas wyniósł niespełna 49,5 minuty. Po kolejnej 75 sekundowej przerwie na posilenie ruszyliśmy na ostatnią moją pętlę wspólnie ze zrelaksowaną zwyciężczynią półmaratonu. Grupkę, z którą biegliśmy do 9 kilometra, dogoniliśmy w okolicy 36 kilometra. Wtedy nastąpił mój kryzys, z którym uporałem się na podbiegu, nie odpuszczając zbytnio tempa. Tam z kolei Aga pozostawiła mnie ponownie, czując w nogach "zbyt duży przebieg" :). Rzuciła tylko bym trzymał się dogonionych, którzy w ripoście stwierdzili, że to właśnie oni muszą się starać utrzymać w moim tempie. Im się nie udało :). Ostatnia pętla, jak i rok wcześniej, okazała się bardzo ciężka i wyczerpująca. Czas na niej osiągnięty był o półtorej minuty gorszy od pętli trzeciej. Mimo wszystko pozwoliło to na nieznaczne złamanie bariery 3 godzin 30 minut, a wynik okazał się gorszy o 10 sekund od zeszłorocznego.
Potem pozostało nam wyczekiwać na Jacka z Izą, by zrobić pamiątkowe fotografie naszej debiutantki. Czas może nie był imponujący i nie udało się osiągnąć zakładanego wyniku, ale okupiony był wieloma problemami na trasie związanymi z częstymi skurczami nóg. Gratuluję mocnej psychiki i determinacji. To był trudny debiut na wymagającej trasie. Lepszy niż mój 3,5 roku temu na asfalcie. Jacek trzymał się mocno, lecz finisz należał do Izy, która o włos pokonała pomocnika zajmując drugie miejsce wśród maratonek.
Na zakończenie? Obiad. Był to jeden z powodów mojej decyzji o starcie w Jastrowiu :). Schabowy z surówką i ziemniaczkami smakuje szczególnie po takim wysiłku. Potem zakończenie i dekoracja zwycięzców.
24-03-2012 | 22:33:37 | Autor: jacek
tak. Finisz izy był piorunujący! Jak na sprinterkę przystało :-).
Pomysł, projekt, wykonanie
Copyright © 2017
by