Copyright © 2011-2024 by - +48 696 137 257

Rozbiegany Koszalin

Data wpisu: 3 maja 2012r., 17:50
Ostatnie zmiany: 4 maja 2012r., 20:10
Autor: Michał Bieliński (SFX)

Relacja: XXII Bieg Orłów w Czarnej Dąbrówce

W Święto Narodowe Trzeciego Maja dotarliśmy na start kolejnej 22. edycji Biegu Orłów w Czarnej Dąbrówce. Miejcowość, jak co roku, przywitała nas letnią, upalną aurą. Organizatorzy byli również, jak co roku, przygotowani na taką pogodę mając w swoim arsenale pomoc polewaczkę, która sukcesywnie starała się zmniejszać temperaturę asfaltu, a w miejscach piaszczystych niwelowała powstający kurz. Przed startem na 10-kilometrowej trasie przygotowane zostały biegi dziecięce. Sama trasa biegu głównego została zmodyfikowana w stosunku do poprzednich edycji - tym razem obejmowała nie trzy, lecz dwie pętle poprowadzone po ulicach miejcowości.

Na bieg wybraliśmy się dość typowym i bardzo częstym składem (Marek Kierkosz, Jacek Król, Michał Bieliński). Wcześniej z wyjazdu wycofał się czarny koń pierwszomajowego biegu w Rosnowie, tam siódmy na mecie - Krzysztof. Choć osobiście liczyłem na rewanż z przełajowej piątki, na której zabrakło mi do Krzyśka czterech sekund, okazało się że oddał mi zwycięstwo bez walki ;-)

W okolicę zawodów jak zwykle stawiliśmy się nieco wcześniej, tym razem było to ok. 90 minut przed godziną 13:00, o której miał nastąpić oficjalny start do biegu głównego.

Przeprowadziliśmy też typowy dla nas rekonesans trasy, poprzez pokonanie całej pętli w trakcie rozgrzewki. Wcześniej mieliśmy okazję skorzystać z cienia w pobliskim lesie. Zmieniona trasa miała przebieg zbieżny z tym, do którego zdążyliśmy się przyzwyczaić. Tak więc w pętla w całości przebiega wedle poprzednich wytycznych, jednak w jednym miejscu odbiega w bok by powrócić niemal w tym samym miejscu - tworząc tym samym dłuższy dystans i ograniczając bieg do dwóch okrążeń. Każde okrążenie przebiegało w okolicy boiska oraz przez metę. Trasa w większości poprowadzona jest po nawierzchni asfaltowej, jednak sam start do biegu ma miejsce na trawiastym boisku, następnie biegnie po utwardzonej drodze, są też miejsca z betonowymi płytami oraz końcowa część każdego okrążenia znajdująca się we wspomnianym wcześniej lesie. Asfalt oznaczony został wymownymi strzałeczkami - małymi lecz dobrze umiejscowionymi - co utrudniało możliwość zagubienia się w gęstwinie zakrętów (których nie było tak wiele). Już na okrążeniu zapoznawczym odczuliśmy na sobie pozytywne nastawienie mieszkańców, którzy kilkakrodnie serdecznie się do nas zwracali. Wiadomo było, że podczas biegu kibiców nie zabraknie.

Odliczanie do startu nastąpiło z drobnym opóźnieniem. Na starcie znaleźli się triumfujący w poprzednich latach zawodnicy - Radosław Dudycz (1995, 1997, 2000, , 2004, 2005, 2009), Tadeusz Zblewski (2011) oraz Artur Pelo (2002, 2003). Frekwencja była rekordowa dla Biegu Orłów - ponad 150 osób. Ponieważ linia startu rozciągnięta jest na całej szerokości boiska, tak więc większość z biegnących mogła na trasę biegu wyruszyć z pierwszej, bądź drugiej linii :). Podobnie jak na wszystkich biegach tak i tu adrenalina startowa dała o sobie znać większości mniej doświadczonych biegaczy - ruszyli z impetem do przodu, by można ich było mijać na kolejnych metrach :). Od razu mogę powiedzieć, iż warto nieraz wstrzymać się ze zbyt szybkim ruszaniem do przodu, wręcz pozostając w tyle - pozwala to zazwyczaj na osiąnięcie znacznie lepszego rezultatu końcowego niż skorzystanie z niosących emocji. Na starcie nikt nie odczuwa rzeczywistego tempa biegu, przez co biegniemy przez pewien czas znacząco szybciej niż byśmy to mogli zrobić podczas nawet bardzo mocnego treningu. Zwykle w ten sposób w naszym organiźmie powstaje dług tlenowy tak duży, że kolejne kilometry pokonywane są ze znacznie większym trudem.

Już po kilkuset metrach widoczny na starcie zryw zdawał się opadać, a ja starałem się mijać kolejne osoby, które przeceniły swoje możliwości po wystrzale startera. Ku mojemu zdziwieniu pierwszy kilometr biegu pojawił się tak szybko, że sam zacząłem zastanawiać się nad prędkością mojego biegu. Drugi kilometr pojawił się również w zaskakująco dobrym czasie. Biegło mi się świetnie, a otaczająca temperatura oraz padające ze wszystkich stron promienie słońca w niczym mi nie przeszkadzały. W połowie pętli znajdował się punkt z wodą (w tym też miejscu przebiegało się tuż po minięciu tabliczki oznaczającej pierwszy kilometr), gdzie wolontariusze podawali kubki z zimnym płynem. Służył on równie dobrze jako napój jak i na swoisty rodzaj prysznica wylewanego na głowę. W tym też miejscu rozpoczynał się dość trudny i wyczerpujący podbieg. Pierwsza pętla jednak nie była zbyt trudna i udało mi się ją pokonać nadspodziewanie szybko. Pozostało mi liczyć na to, że siły nie odpuszczą i kolejna runda będzie równie udana.

Zmęczenie zaczęło dawać o sobie znać. Tym razem punkt z wodą zaliczyłem już na szóstym, a krótko potem po siódmym kilometrze. Za każdym razem wylewałem na siebie kubek wody. Dawało to chwilowe ukojenie. Słońce było jakby mniej przyjemne. Zaczęła się walka o utrzymanie odpowiedniego tempa. A właśnie po siedmiu kilometrach zaczynał się podbieg. Czułem, że tempo jest słabsze niż na pierwszej pętli. Mimo to starałem się pracować nad tym, by tracić jak najmniej. Po ósmym kilometrze wbiegaliśmy w uliczkę, gdzie czekało na nas wielu kibiców, a w okolicy domków znaleźli się dwaj, którzy polewali wszystkich biegnących wodą przy pomocy spryskiwacza. Rewelacja. To naprawdę dodawało skrzydeł. Tuż po wodnej kąpieli nogi powracały do łask, a bieg stawał się lżejszy. Przed dziewiątym kilometrem udało mi się dogonić kolejnych biegaczy, jednak już ostatnich jakich udało mi się wyprzedzić. Z kolei od samego startu nikt nie próbował przegonić mnie. To oznaczało, że narzucone sobie tempo było właściwe i niewiele zmieniło się do samego końca. Ostatni kilometr dawał mi nadzieję na dogonienie kolejnych dwóch osób, lecz odległość do nich okazała się zbyt duża.

Na metę wbiegłem bez nadzwyczajnego finiszu, lecz czas jaki uzyskałem był dla mnie mocno zaskakujący. 39 minut i 6 sekund. Świetnie. Niestety druga runda była wolniejsza od pierwszej o całe 10 sekund - to świadczyć może o złym rozłożeniu sił na całym dystansie. W wynikach znalazłem się na 25 miejscu spośród 156 osób, które ukończyły bieg. Okazało się też, że jeden z biegaczy których próbowałem dogonić stanął potem na podium w mojej kategorii wiekowej. Dla mnie pozostało miejsce czwarte :).

Krótko po mnie na metę wbiegł Marek Kierkosz wraz z Jackiem Królem. Obaj uzyskali czas 41'09" obejmując 42. i 43. pozycję. Po przeanalizowaniu wyników okazało się, że były jeszcze dwie osoby z Koszalina - Witold Czapiewski, który dobiegł jako 91. oraz Agnieszka Konkel na 118. miejscu.

W biegu zwyciężył jego faworyt - Radosław Dudycz reprezentujący KS Team Run Gdańk, który dobiegł po 30 minutach 3 sekundach. Na drugim miejscu z czasem 30'59" zameldował się Tadeusz Zblewski z TALEXu Borzytuchom (zeszłoroczny triumfator), a podium uzupełnił jego kolega klubowy Łukasz Wirkus (31'49"). Na mecie zabrakło Artura Pelo, który po trzecim kilometrze wycofał się z powodu naciągnięcia mięśnia dwugłowego. Zdążyłem zapytać o jego problem, gdy szedł po trasie, a ja mijałem go przed moim czwartym kilometrem biegu.

Wśród kobiet triumfowała Antonina Rychter z MKL Szczecinek, która przebiegła dwa okrążenia w 38'15". Druga na mecie pojawiła się Aleksandra Pochranowicz z AZS UG (40'30"), a jako trzecia przecięła linię mety Ewelina Dolna, reprezentantka KS GKS Kołczygłowy (42'41").

Po biegu udaliśmy się w zacienione miejsce, gdzie na gorąco - w przenośni i dosłownie - omawialiśmy swoje przeżycia z trasy. Mieliśmy oczywiście wiele sobie do powiedzenia - niby 40 minut biegu, a można o nim rozmawiać godzinami :). Potem, po przebiórce oraz wcześniejszym ochlapaniu się ciepłą wodą z butelki (w którą zaopatrza nas zawsze Marek) udaliśmy się do pobliskiej szkoły na przygotowaną przez organizatorów grochówkę. Wzięliśmy wazę i usiedliśmy w najlepszych miejscach na całej stołówce - przy biurku z miękkimi krzesłami :). Skonsumowałem jedną porcję specjału, a ku mojemu zaskoczeniu moi biegowi partnerzy nie poprzestali na tym, i skorzystali z dokładki - zupełnie inaczej niż to wyglądało dotychczas. Wracając w stronę mety i sceny koledzy zaopatrzyli się w złocisty trunek, a ja skorzystałem z możliwości wyposażenia się w zimnego loda na patyku. Ponieważ Markowi i Jackowi też było gorąco - zrobili to samo stając po raz drugi w kolejce lokalnego sklepiku.

W Czarnej Dąbrówce pozostaliśmy do momentu gdy nagradzani byli zwycięzcy klasyfikacji generalnej i poszczególnych kategorii, po czym skierowaliśmy się w stronę rodzinnego Koszalina.

Wszyskim polecam ten bieg, tę pogodę i tę atmosferę. Sympatycznie i miło. Widać duże zaangażowanie i chęć do tworzenia bardzo dobrej imprezy sportowej. Taka miejscowość żyje właśnie imprezami na miarę Biegu Orłów. Widać to nie tylko na ulicach i wśród kibiców - widać to także na korytarzach szkoły, w której posilaliśmy się po biegu - są tam gabloty ze zdjęciami obrazującymi trasę biegu i biegnących zawodników.

Pomysł, projekt, wykonanie
Copyright © 2017
by

Na stronie przebywa: 15 Online

Pokaż liste