maj 19 |
| ID#20120519-1 |
Data wpisu: 22 maja 2012r., 12:47
Ostatnie zmiany: 22 maja 2012r., 12:47
Autor: Michał Bieliński (SFX)
Relacja: XVI Bieg Święców
+ Z Kompasem + X Bieg Wenedów
Mój punkt widzenia... triple-double po raz drugi!
Część I - 16. Bieg Święców
Część II - "Z Kompasem"
Część III - X Bieg Wenedów
To już drugi raz, dokładnie na rok po razie pierwszym, gdy zdecydowałem o starcie w trzech biegach w ciągu dwóch dni. Maj 2011 ugościł mnie w Jastrowiu (gdzie wybiegałem 10 kilometrów w czasie 39:50, co było moją ówczesną życiówką, poprawioną zaledwie tydzień temu w tym samym biegu), następnie w Złotowie pokonałem 4 kilometry z okładem, a następnego dnia ruszyliśmy Toruń w Maratonie Metropolii pokonując go w niespełna 3,5 godziny.
Tym razem plan był nieco inny. Założenia również.
Sobota, jak podawały wcześniejsze prognozy, miała być dość ciepła. Zresztą od kilku dni następowało ocieplenie, którego apogeum zapowiadane było na niedzielę (20 maja 2012r.). Tak też się stało. Na start w szesnastej edycji Biegu Święców w Sławnie trafiła pokaźna ekipa osób z Koszalina i okolic. W końcu odległość niewielka, a bieg organizowany jest na naprawdę niezłym poziomie. Wszystko było podobne jak w latach ubiegłych. Organizatorzy mają już wprawę. Każdy szczegół dopięty na ostatni guzik - a do tego wszystko bez opłat startowych.
Start do biegu zlokalizowany jest na leśnej polanie... a może na skraju lasu. Wszyscy uczestnicy są dowożeni w jego okolice autobusami. Na miejscu wszyscy ruszają na rozgrzewkę, by po kilkunastu minutach zgromadzić się przy przygotowanej bramie startowej. Tym razem było nas ok. 160 osób. Sporo. Kolejny rekord frekwencji - można już do tego przywyknąć, w końcu biega nas coraz więcej i coraz liczniej chcemy skosztować zawodów.
Unikalną propozycją sławieńskiego biegu jest wystrzał startera. Nie jest to typowy strzał jakiego można by się spodziewać. Nie nie... nie jest to bynajmniej gwizdek. Jedyny bieg, na którym nawet nikt nie próbuje odliczać sekund do startu - nie miało by to sensu. Organizatorzy przewidują, dla spotęgowania efektu, specjalny start próbny, który odbywa się w sposób identyczny jak ten prawdziwy. Wszyscy są też proszeni do ruszenia, by sprawdzić czy wszystko gra. Może to też sposób na uspokojenie tłumiku? Chyba tak :).
Czym więc organizatorzy zaskakują debiutantów bądź tych, którzy nie mieli okazji startować z tego miejsca w poprzednich latach? Armata. Tak. ARMATA. Próbny start pozwala ogłuszyć niektórych, którzy już spokojnie oczekiwać mogą na start ostry. Być może niektórzy z nich już go nie usłyszą :). Nie ma niestety takiej możliwości. Kolejna armatnia salwa skutecznie ogłusza tych, którzy się tego nie spodziewają. Więcej. Ogłusza też tych, którzy się tego spodziewają, ale nie doceniają możliwości akustycznych użytkowanego sprzętu sprzed lat. My, weterani Biegu Święców doświadczeni niespodziankami z naszych pierwszych startów, wiemy jak się przed tym chronić :).
A więc ruszyliśmy. Wpierw wąskim duktem, gdzie z trudem wyprzedza się biegnących na adrenalinie rywali. Szczególnie trudne jest to, gdy wcześniej padało, tym razem było zupełnie sucho. Ruszyłem wartko do przodu. Wiedziałem, że pierwsze szybkie metry pozwolą na wyzwolenie się z czeluści wolno posuwającego się wężyka biegaczy. Tempo może ciut zbyt wysokie, lecz potem stabilne. Za mną ruszył mój aktualny rywal, pokonany wprawdzie w Jastrowiu, lecz wciąż groźny - Krzysiek Bogdanowicz. On był tu nowy. Ruszył ogłuszony, wił się w ciągu biegaczy, pewnie uczył się pokonywać slalom. Widział, że mu odbiegłem, lecz postanowił "się trzymać" bym zbytnio się nie oddalił. Ja o tym nie wiedziałem.
Kilometry mijały przyjemnie. Wiatr smagał miło twarz, co pozwalało na ciągłe utrzymywanie tempa na kolejnych kilometrach. Słońce dawało się jednak odczuwać. Było ciepło, gorąco, upalnie... Po dwóch kilometrach wybiegliśmy z lasu. Następnie kilometr bruku, dość niewygodnego. Nawierzchnię neutralizowaliśmy biegnąc poboczem. Metry mijały. Wbiegliśmy na asfalt. Teraz pozostało tylko kilka kilometrów by dotrzeć do mety... raptem sześć z dziesięciu. W połowie dystansu licznik w zegarku wskazał niezły międzyczas 19'45". Nieźle. Tempo dało się trzymać. W zasadzie dziś nic nie przeszkadzało. Nie odczuwałem zbytniego zmęczenia. Chwilę potem zaczął się podbieg... dłuuugi, wymagający, nużący, trudny... lecz nie dziś, nie dla mnie. Krzysiek opowiadał mi potem, że tam nogi mu osłabły, a ja stawałem się coraz mniejszym punktem jego obserwacji. Na szczycie podbiegu, tuż za nim, dogoniłem dziewczynę, która biegła jako trzecia wśród kobiet. Wcześniej mnie wyprzedziła, jeszcze w lesie. Teraz była szansa żeby znowu odbiec. Złapała się. Na ósmym kilometrze zaczęliśmy współpracę. Dopingowało to nas do utrzymywania wysokiego tempa, nie odpuszczania. Meta zbliżała się wielkimi krokami, ale zmęczenie było też coraz większe. Dziewiąty kilometr pojawił się jakby zbyt późno. Wydawało się nam, że meta jest zdecydowanie nam bliższa. Walczyliśmy. 500m do mety jest punktem, gdzie wydaje się, że już jesteśmy u celu... a to przecież jeszcze pół kilometra... do tego trzeba jeszcze przebiec całą bieżnię stadionu. Lecimy. Finiszujemy. Ona przede mną, ja pół kroku za nią. Świetnie. Czas poniżej 40 minut. Cel zrealizowany.
Dopiero potem sprawdziłem, że rok wcześniej przebiegłem ten dystans o ponad 20 sekund szybciej.
W Sławnie rozpocząłem też mocniejszą promocję naszego biegu i naszej strony. Pojawiliśmy się w koszulkach naszego serwisu biegowego BIEGNIJMY.pl, by na plecach reklamować Nocną Ściemę. Koszulki trafiły też do kilkunastu osób, które uczestniczyły w Biegu Święców. Jedna z nich została też rozlosowana wśród wszystkich uczestników. Poza tym wielkim zainteresowaniem cieszyły się plakietki Nocnej Ściemy przyczepiane do samochodu.
Wszystko dobre co się dobrze kończy. Po posileniu się na stołówce ostatecznie zdecydowaliśmy z Jackiem Królem, który nie pojawił się w powyższym opisie, lecz również biegł na dychę, że jedziemy w dalszą podróż do kolejnego biegowego celu...
TO NIE KONIEC... CZYTAJ DALEJ...
Pomysł, projekt, wykonanie
Copyright © 2017
by