Copyright © 2011-2024 by - +48 696 137 257

Rozbiegany Koszalin

Data wpisu: 22 maja 2012r., 6:25
Ostatnie zmiany: 22 maja 2012r., 6:25
Autor: Łukasz Żmiejko

Relacja: Kaszubska Włóczęga + Z Kompasem

Syty weekend!

Część I - Kaszubska Włóczęga
Część II - "Z Kompasem"

W sobotę rano, 19-go maja, udałem się do Wieżycy na rajd „Kaszubska Włóczęga”. Razem z Damianem (z Gdańska) startowaliśmy jako zespół i o godzinie 9.52 ruszyliśmy na trasę "Mrocznych katuszy".

Organizator proponował ją wszystkim zaawansowanym. Najdłuższa z możliwych do wyboru, o największym przewyższeniu i z 18 punktami kontrolnymi usytuowanymi w najmniej przyjaznym miejscu dla ludzi.

Wspomnę tylko o tym, że Damiana poznałem w Gdyni na rajdzie Pierwiosnki w kwietniu br., gdzie zajęliśmy egzekwo miejsca 2-4, czyli tylko jeden zespół był przed nami, tam też podjęliśmy decyzję o dalszym planowaniu razem startów. W momencie startu otrzymaliśmy mapę, na niej zaznaczone punkty i limit czasu 330 minut i 90 minut w limicie spóźnień. Nie ukrywam, że lekko się uśmiechnąłem myśląc, że ten czas będzie za długi… Cóż, ruszyliśmy. Tempo ostre, ale trasa również wymagająca i na drugim punkcie byliśmy po godzinie, potem trzeci, czwarty i piąty...

Największy koszmar, kto by przypuszczał, że tyle czasu zmarnujemy szukając jednej górki. Teraz wiem, że trzeba było ją po prostu zostawić, a ja z uporem maniaka twierdziłem, że znajdziemy ją. Cofaliśmy się do czwartego punktu, liczyliśmy kroki, kompas w ciągłym napięciu, azymuty, cuda wianki..., kombinacje, spekulacje, koncepcje, na koniec wejście na owego kolosa przez największe chaszcze na kolanach, cali w pajęczynach, igłach, liściach chyba z przed paru lat, a tu jest punkt i ładna ścieżka na dół z powrotem..., Okazało się, że wybraliśmy najgorszy wariant z możliwych!

Straciliśmy na tym punkcie masę czasu i sił, ale nic. Ruszyliśmy dalej, choć z 330 minut zostało zaledwie 150… Dopiero tu, w tym miejscu zrozumiałem, po co jest limit spóźnień.

Dalej zdobywaliśmy punkty dość gładko, tempo rosło bo czas mijał nieubłaganie. Spotykaliśmy ludzi, którzy już też odczuli te kaszubskie pagórki, ciągłe skoki na przełaj, żeby jak najszybciej dojść do następnego punktu.

W ferworze walki zdobyliśmy szósty, siódmy, ósmy, dziewiąty, dziesiąty, jedenasty, dwunasty, trzynasty, a kończył się czas podstawowy, za każdą minutę w limicie spóźnień dostaje się 1 punkt karny, ale za brak punktu – 90, więc opłaca się znaleźć go w tym czasie. Byle nie wejść w duże punkty karne, które są po limicie spóźnień. Sędziowie liczą wtedy po 10 pkt. karnych za każdą minutę. Zaatakowaliśmy czternastkę, szybkie zbiegi, sprawne podbiegi, piętnastka i tu powinien nastąpić powrót do bazy, czemu tak się nie stało? Na pewno to ja jestem temu winien. Namówiłem kolegę, szesnastka przecież jest po drodze..., chwyciłem za mapę ostrzej. Znalazłem ekstra rozwiązanie i jak sarna pognałem przez zwalone gałęzie, na przełaj, jak najszybciej do byle jakiej ścieżki. Niestety, za szybko chwyciliśmy ten punkt i gnaliśmy do mety. Tu też nie zadawałem pytań, ciąłem las równo. Za mną biegł Damian, coraz bardziej zmęczony... A nastąpiła pomyłka. Złapaliśmy zły punkt szesnasty (czyli z innej trasy), czego następstwem było złe wybranie ścieżki do mety, bo przecież myślałem, że jestem w innym miejscu niż byłem…

Pobiegliśmy do asfaltu. Zostało jeszcze 12 minut czasu z limitu spóźnień, ale kawał drogi do mety. Po krótkiej gadce zdecydowałem zaatakować osiemnasty punkt, który znajdował się w okolicy kilometra na prawo. Damian ruszył ile sił w lewo, a ja po podbiciu punktu miałem go dogonić, wszystko na prędkości z bieżni. Wpadam na cypel, nie widzę punktu tylko kolegę z trasy, który mówi mi, że szuka tu punktu od dwudziestu minut ... Sprawdzam na mapie położenie. Rozglądam się, myślę sobie: wzrok młody od szkieł lepszy, ale dumnie wpisuję BPK (brak punktu kontrolnego). W momencie takiego stanu rzeczy, co przecież się zdarza. Np. w Gdyni na 12 punktów czterech punktów wcale nie było (należało wtedy napisać BPK). A jeżeli punkt jest, to gorzej, bo sędziowie wtedy liczą go za mylnego. I tak nie wpisanie nic- kosztuje 90 pkt., a BPK 120!

Teraz już lecę jak na rekord, na życiówkę, ile sił w nogach. Przypominam sobie o poprawnym ułożeniu ciała, o wszystkich wskazówkach trenerów sprzed lat, o prawidłowym oddechu, bo wiem, że każda minuta to 10 pkt. Dogoniłem Damiana, ciśniemy wspólnie. Musimy się zameldować razem na mecie. Już końcówka, widzę metę... Udało się. Tylko pięć minut po czasie czyli... koniec tej katorgi, i marzeń o następnym starcie… Zmasakrowani, poobijani, zakleszczeni, zakomarowani, zalani kwaśnym potem w pełni słońca, mówimy sobie to nic…jest nad czym teraz pracować..., i nie załamywać się, ćwiczyć i dalej do celu... tylko w którym kierunku?

A na mecie ognisko, napoje, mili ludzie, którzy rozumieją sens zmęczenia... gdyż sami niedawno wrócili z dalekiej podróży…, ze szczytu Wieżycy czy innych tam lokalnych kolosów.

Trochę było mi głupio, bo umawiałem się z Michałem Bielińskim na nocny etap Z Kompasem w Lęborku. Pomyślałem sobie, że może jakoś uda się to jeszcze odkręcić. Może Michał wcale nie udał się po Sławnie w tamte okolice. Może jakaś kontuzja go złapała, w sumie cokolwiek, byle z jego powodu to nie miał by wyjść nasz wspólny start, w przeciwnym wypadku słowo się rzekło… Mówię sobie: biorę prysznic, kupuję po drodze linkę lub montuję jakąś taczkę, żeby mnie SFX pociągnął i ruszam, bo do 21-ej zostało już mało czasu.

Miało być inaczej, miał to być szybki spacerek, rozgrzewka przez odcinkiem nocnym, w miłej atmosferze, na świeżym powietrzu, a skończyło się dramatycznym finiszem...na rzęsach... A tu Michał mówi, że jedzie z Jackiem Królem, ale na zieloną trasę, której start był o 19-tej. Gdy się o tym dowiedziałem, uspokoiłem się znacznie. Nogi dostały z powrotem swych sił, głos przestał mi się załamywać. Teraz już wiedziałem, że nie jestem powiązany umową z Michałem, więc zrobię co zechcę tego wieczoru.

Wziąłem prysznic, czasowo chyba najdłuższy w moim życiu. Woda lała się litrami, a moje ciało mówiło: jeszcze, nigdzie nie leź, tu jest ci dobrze. A jednak wdałem się w rozmowę z kolegą - z kabiny prysznicowej po lewej, któremu przyznałem się o planach nocnego Lęborka. Jak się okazało, on również wybierał się tam, na tą samą trasę. Zachęcił mnie. Przecież to tylko 21 km w osiem godzin, przecież to tylko spacerek, pojedziesz bez żadnego ciśnienia, i masz przecież po drodze do Koszalina.

Czyściutki i pachniutki udałem się do tablicy z ogłoszeń. Były już wyniki naszej trasy. 410 pkt. karnych i dwunasta pozycja, liczyłem na 90 za 17pkt.którego nawet na mapie nie obserwowałem i 90pkt. za 90 minut limitu spóźnień i 50 za pięć minut po czasie spóźnień czyli 230 plus 16pkt.który mógł być pkt. stowarzyszonym... niestety, w sumie nie tak ważna ta analiza.

TO NIE KONIEC... CZYTAJ DALEJ...

Pomysł, projekt, wykonanie
Copyright © 2017
by

Na stronie przebywa: 20 Online

Pokaż liste