Copyright © 2011-2024 by - +48 696 137 257

Rozbiegany Koszalin 1. poUErun - 20 lat w Unii Europejskiej

Data wpisu: 8 września 2012r., 7:42
Ostatnie zmiany: 8 września 2012r., 7:42
Autor: Łukasz Żmiejko (Żmijaczek)

Relacja: 50km Orientację Hi-Tec Wyzwanie 2012

Już po raz czwarty w tym roku udałem się na imprezę zaliczaną do Pucharu Polski w pieszych maratonach na orientację.

Baza rajdu znajdowała się w Simoradzu k/ Skoczowa (Beskid Cieszyński). Jestem pewien, że ten start pozostanie na długo w mojej pamięci.

Wspólnie z Łukaszem Grodeckim z Gdańska ruszyliśmy od startu dość mocno. Pierwszy punkt atakowaliśmy na szagę z północy. Nie był to dobry wybór! Nastąpił pierwszy kontakt z dziką przyrodą: jeżynami, pokrzywami i innymi krzaczorami. Szliśmy też nieprecyzyjnie (przez te chaszcze) i minęliśmy się z ogrodzeniem, na którym miał wisieć lampion z punktem kontrolnym. I tak straciliśmy cenne minuty.

Drugi i trzeci punkt znaleźliśmy dość gładko, aczkolwiek niebanalnie. Mapa mało dokładna z lat 70-tych - masa ścieżek, których po prostu na niej nie było.

Na 4 punkt - długi przelot. Niestety Łukaszowi odezwały się kontuzje z poprzednich startów (Maraton Solidarności). Zwolniliśmy, a po zdobyciu tego punktu, na sporej górce, Łukasz doszedł do wniosku, że raczej nie ukończy już rajdu. Zdecydowałem się więc na samodzielny bieg…

Jak gazela poczułem żądze zwycięstwa i wiatr w plecy. Z dobiciem się do czerwonego szlaku były jednak problemy. Zmylili mnie miejscowi ludzie, chcieli dobrze. Nie znają się jednak na fachu… Kompas mówił mi co innego i ciąłem na szagę (kierunek - północny-zachód). Przeszkody terenowe straszne, strome zbocza, gęsty las. Czasem na czworakach, a czasem miałem już wszystkiego dość.

W końcu się udało! Szlak zdobyty, a nim prosto do piątego punktu w schronisku. Z możliwości zjedzenia fasolki zrezygnowałem, szkoda było cennych minut.

Atakowałem szósty punkt - masakra, kląłem jak szewc. Rzucałem się jak nastolatek pozbawiony posiłku czy alkoholik bez piwa. Dzwoniłem do organizatorów, pytając, gdzie jest ten skubaniec (nędzna piramidka biało-czerwona). Instrukcje nic nie dały, a zjawili się już następni zawodnicy. Po godzinie mamy punkt - teoretycznie w zasięgu kółeczka na mapie. W praktyce nie do skumania napis "koniec ścieżki leśnej" (a które niby nie są leśne?!).

I znowu zasadnicze pytanie: biec dalej czy człapać z nogi na nogę i czekać na tłumy w okolicy punktu, a przez tyralierę zbierać cholernika?

Wystartowałem samotnie na siódemkę, tym razem moja wpadka - miałem przed sobą południe, więc na lewo zachód, a nie wschód! Tu ogrodzenie, w środku same jeżyny (dziadostwo!) - nogi trzeba wysoko podnosić. Ból, krew, rwanie spodni, tylko technika płotkarska pozwala przeczesać ten gnój. Niestety wybrałem nie ten narożnik, ale spokojnie… Po paru minutach miałem punkt (i zdecydowanie dość jeżyn). Moja głupota - nie musiałem skakać przez płot, można było normalnie obejść ogrodzenie i pognać dalej.

Na ósemkę super nawigacja, wzorowa wręcz, tylko jeden pastuch elektryczny, lekko pobudzający musnąłem. A jednej kobiecie nie spodobało się, że skaczę przez jej płot, ale szybko wykrzyknąłem, że nie mam czasu się tłumaczyć.

Na dziewiąty znów długo na szagę północ-zachód. Natrafiłem na pole kukurydzy, nie chciałem się cofać, obchodząc je, więc szaga między kłosami. Ręce ustawione wzorowo, by liście nie zmasakrowały mi twarzy. Cały mokry i w robactwie wylazłem, dowiadując się, że końcówka pola sadzona jest w innym kierunku. Złamałem wiele kłosów, ale na szczęście nikt za rękę mnie nie złapał...

Przez S1 (droga z Bielska do Katowic), gdzie jest całkowity zakaz przejścia, przelazłem… Policji nie było, nikt nie trąbił. Dobiłem się do asfaltu. Poruszając się w tempie na kilometr poniżej 6 minut, nadrobiłem stracone chwile!

Przy dziewiątce rysuję na ziemi prostokąt, jego narożniki nazywam odpowiednio (północno-zachodni, północno-wschodni, itd.), by nie powtórzyć wpadki z 7 punktu. I mam ten punkt. Zegarek pokazuje mi prawie 50 km, bateria siada. Walczę już ponad 8 godzin.

Na dziesiątkę skaczę przez ogrodzenia, Wisłę, pola, ogródki działkowe, skrajem lasu. Byłem w dobrej okolicy koło 18-tej .I znów jeżyny, krzaczory, pokrzywy i inne badziewia. Rozłożyłem mapę, sprawdziłem kierunki skraju lasu, strumyki, odnogi. Szukam i szukam. Od wschodu, zachodu, północy i południa. Warianty coraz bardziej precyzyjne. Może tak, a może owak? Piwnica to przecież nie jakaś dziura w ziemi. Ale na wszelki wypadek wkładam mego ryja gdzie się da. Komórka pada, nie dzwonię już do organizatorów…

Łukasz dzwoni: "Czy przejdę przez rzekę?" - Oczywiście, jest tam tylko po kolana. Wiem teraz, że jest już blisko mnie, a za godzinę dociera i razem szukamy i szukamy... Wszędzie już tam byłem, ściemnia się. Latarki idą w ruch, pojawiają się następni zawodnicy. Przez przypadek wycofując się, napotykamy na ową zmorę. Podbijamy kartę i ciśniemy do mety.

Ileż złych myśli przez moją głowę przeszło, ileż z nich wypowiedziałem? Tak, byłem zły. Potem trochę doszedłem do siebie. Ale niesmak pozostaje. Odechciewa się biegać. Czy te zawody mają być totolotkiem? Czy nie można punktów umieszczać chociaż tak, by zgadzały się z mapą? A może to ja powinienem w końcu wyluzować i cieszyć się z każdego złapanego punktu?

Wynik: 9-te miejsce, czas: 11,5 godziny - pozornie słaby. Ale wiem na przyszłość, że kondycyjnie czołówka musi zacząć się martwić - nadchodzę...

Następny start Mordownik (15.09.2012r.) - nowa szansa, nowe możliwości.

Pomysł, projekt, wykonanie
Copyright © 2017
by

Na stronie przebywa: 7 Online

Pokaż liste