Copyright © 2011-2024 by - +48 696 137 257

Rozbiegany Koszalin 1. poUErun - 20 lat w Unii Europejskiej

Data wpisu: 4 lutego 2013r., 11:25
Ostatnie zmiany: 4 lutego 2013r., 11:50
Autor: Łukasz Żmiejko (Żmijaczek)

Relacja: Śnieżne Konwalie

Jednak postanowiłem sklecić kilka zdań. Miałem już więcej o moich wpadkach nie pisać…

Generalnie uważam że impreza ta była bardzo dobrze zorganizowana. Mapy były elegancko przygotowane, atmosfera w bazie i na trasie wzorowa, punkty w terenie ustawione dobrze, w ciekawych miejscach!

Trochę pogoda utrudniła przebieg rajdu. Organizatorzy przygotowali trasę wcześniej gdy jeszcze była zima. Nikt nie przewidywał odwilży i tego że drobne rzeczki wyleją... co miało miejsce. W zimę czy lato wystarczyło by zrobić większego kroka by przelecieć nad ciekiem, w sobotę jednak należało nadłożyć trochę drogi do mostów, by nie moczyć się po pas!!!

Nie byłem przygotowany do biegania, chciałem spokojnie przejść trasę wybierając najlepszy wariant (aby wyszło mi najmniej kilometrów). Chciałem postawić na precyzję! Ubrałem ciężkie trekingowe buty, mega niewygodną kurtkę, potężne śnieżne stóp-tupy i plecak turystyczny.

Moja trasa miała mieć 25 km. Wyszło jednak 38km!!! Ale spokojnie sam jestem sobie winien... Już od momentu kiedy pierwszy raz zobaczyłem mapę (tzn. 10 minut przed startem) motałem się jak kupa w przeręblu! Widziałem pięć tysięcy możliwych wariantów i milion dróg je łączących. Zawodowcy w tym momencie flamastrem rysują plan i trzymają się jego do końca... Tak też zrobię następnym razem. Bez względu na napotkanych zawodników, czy napotkane przeszkody terenowe...

Jak już pewnie wiecie mapa składała się z jednej głównej w skali 1:50 000 i dwóch pomocniczych, mniejszych w skali 1:15 000 ale przeznaczonych do biegu na orientacje. Problem w tym że nie rozumiałem tych oznaczeń!!! Od dzisiaj koduję: biały kolor-las przebieżny, czerwony: zakaz wstępu, zielony- nieprzebieżny, wręcz dobry dla komandosów do przebijania się w ramach treningu przed jakąś misją w Vietnamie. Literka T to ambona, V to dołek (malutki) itd.





A teraz do sedna:
Pierwszy punkt (nr 15) zdobyłem z całym peletonem, a nawet jako ostatnie jego ogniwo. Do drugiego sam polazłem (nr 21) myśląc że inni się pomylili. Niestety źle mapę trzymałem i udałem się w złą stronę, motałem się, znalazłem trzy dziewczyny, odnalazłem się i samodzielnie przez rowy i chaszcze dotarłem w okolicę gdzie już było więcej osób i punkt! Na mój trzeci punkt (nr 18) niestety za tymi samymi dziewczynami. Nie chciałem być szpiegiem z krainy deszczowców, zdecydowałem się na punkt nr 14, gdy dziewczyny poleciały gdzieś na zachód! Ze mną Marcin, który zaczyna swoją przygodę z imprezami na orientację. Można powiedzieć że do końca truchtaliśmy razem, w dobrej atmosferze. Były momenty gdzie ja się gubiłem, czy on się gubił i tym samym się jakoś uzupełnialiśmy się... jednak gorzej jak obaj byliśmy myślami gdzie indziej!!! Pół godziny szukaliśmy punktu Nr 9, przeszliśmy przez rzeczkę po zwalonych drzewkach. Niestety nie były potężne i na środku zginały się pod ciężarem... Ja szedłem pierwszy gotowy na kąpiel, jednak w butach. Lazłem na czworaka trzymając się pali rękoma a stopami brodząc po kostki. Marcin zdjął buty i skarpetki przelazł dużo szybciej i sprawniej, ale musiał się ubierać a ja już gotowy do podbicia punktu. Jednak szukając owych drzewek do przeprawy odbiliśmy na wschód. To było dobre bo wiedzieliśmy że punkt będzie na zachód nad rzeczką, więc wystarczyłoby by wlec się wzdłuż brzegu i trafić na punkt! Po paru metrach miałem dość! Błotniasto-bagniste podłoże nakazało ucieczkę do góry, z której lataliśmy to na zachód, to na wschód, to na południe!!! Do dupy... w końcu kompas od szczytu wzniesienia kierunek zachód i punkt jest nasz! Masakra... trzeba było szybko o tym zapomnieć i skoncentrować się na dalszej walce.

Zdobywamy punkty 12, 11, 7, 8, 5, 4, 3, 10, 6, 1, 2 w tej kolejności jak z płatka. Piękna współpraca, super nawigacja: punkty same nam wpadają na kartę. Przechodzimy na małą mapkę... a tu schody!!! Zapomnieliśmy już że mamy "czternastkę" i leziemy tam raz jeszcze!!! Gotowi do podbicia gdzie mówimy sobie : ”co jest - przecież mam już ten punkt... ja też!”. Głupota, ze dwa kilometry bez sensu!!! Zawracamy zaliczamy numer 17. Dalej na 19, jednak w amoku podbijamy go jako 13. Dlaczego? Nie wiem. Lecimy na punkt nr 13 i po konsultacji z organizatorem podbijamy go jako 16. Dlaczego??? Długo szukamy numeru 20, jest w dołku nie widocznym idąc granią, ani idąc dołem!!! Trzeba było być po prostu na dobrej wysokości - chwalę organizatorów. Dobrze osadzony punkt! Na koniec punkt nr 16 i ogólnie zdziwienie że przecież też go mamy?! Ale nic to. Ja wracam do bazy, a Marcin jeszcze raz wraca do 15 bo dziwnym trafem zapomniał go podbić!!! Tym samym wyprzedzam go o parę minut...

Koniec! 29 miejsce, a co ciekawe nie byłem rekordzistą. Moje 38 kilometrów poprawiło parę osób, a nawet Ci którzy byli przede mną!!!

Także proszę nie nazywać mnie żadnym profesorem!!! Amator słabej klasy ze mnie!!! Ale szykuję już trasę Zielonej Cobry na koniec kwietnia, na pewno będzie ciekawie!!!

Pomysł, projekt, wykonanie
Copyright © 2017
by

Na stronie przebywa: 10 Online

Pokaż liste