mar 09 |
| ID#20130309-3 |
Data wpisu: 13 marca 2013r., 21:20
Ostatnie zmiany: 13 marca 2013r., 22:32
Autor: SFX
Relacja: 12h Podziemny Bieg Sztafetowy - krok po kroku
Nie zabierajcie się za lekturę tego, jeśli zanudzić sie nie chcecie. Dziś bez skrótów... tak jak było, tak będzie :)
By być, trzeba się dostać. Myśl oczywiście świtała już od dawna. To już przynajmniej czwarta próba, by być. Co rok tak samo. Losowanie. 60 sztafet będzie na pewno. Dziesięć to te, które zajęły pierwsze lokaty poprzednio, dziesięć kolejnych to te na specjalne zaproszenie organizatora, czterdzieści liczy na szczęście w losowaniu transmitowanym na żywo - tym razem na kanale YouTube. Wciąż można je oglądać... z odtworzenia ma się rozumieć :)
Każda sztafeta liczy cztery osoby, skład dowolny. Niedługo przed startem jest jeszcze możliwość zamiany jednej osoby na rezerwową... to tak w razie kontuzji. Poza tym na miejsce można dotrzeć w piątkę, a piątą osobą w składzie jest trener, masażysta czy po prostu osoba towarzysząca i wspierająca innych. Na szczęście w losowaniu zapisałem drużynę, która poza mną (zapisanym po raz czwarty lub piąty) obejmowała Agę, Krzysia Ka oraz Piotra Alexa... a Piotr Agi był osobą "na dokładkę".
Udało się. 12. wylosowana grupka nosiła nazwę "NOCNA ŚCIEMA 2013". To my.
Ruszamy. Aga z Piotrem (który pełnił funkcję trenera) wyjechali godzinę wcześniej ze Słupska. Z Koszalina o 6.20 ruszamy już razem. Ja, słupszczanie oraz Krzysiek Ka. Krzyś pełni funkcję szofera, para ze Słupska zabezpiecza tyły, ja obejmuję rolę mało przydatnego i niezbyt zorientowanego pilota :). Po drodze trzy postoje i dwa korki (przed Poznaniem i w Krakowie). Wpierw trafiamy do błędnego szybu. Pani uprzejmie informuje iż ten właściwy nazywa się "Campi" przy ul. Campi 15... po dokładnym odczytaniu korespondencji okazuje się, że tę informację miałem w kieszeni, ale w nikt mi nie mówił, że powinienem znać się na czytaniu... ze zrozumieniem :). Na miejscu jesteśmy dokładnie 12 godzin po starcie. W końcu bieg jest 12-godzinny.
W czasie całej podróży nie dałem zmrużyć oka nikomu swoimi przemowami :)... i wyszło na to, że mam braki, ale nic więcej nie napiszę. Przez cały czas wsłuchiwał się w to nasz nieustający kierowca. On też nawet nie zasnął!
Ostatni członek naszej ekipy ma trochę łatwiej. Z domu do miejsca startu może dotrzeć w ciągu 30 minut :).
Zjeżdżamy "drugim rzutem", ok. 20.10 w piątek, na dół wypełnieni po brzegi naszym ekwipunkiem. Zaopatrzyliśmy się w szereg produktów spożywczych, by mieć szansę na przeżycie kilkudziesięciu godzin w kopalnianych warunkach. W końcu z powrotem na powierzchni będziemy w niedzielne południe.
W jeszcze pustych salach mieszczących łącznie blisko 300 osób, wybraliśmy sobie odpowiednie miejsce dla stworzenia naszej bazy. Po chwili namysłu stwierdziłem, że miło byłoby ją oznaczyć mało oryginalnym logiem Nocnej Ściemy... w końcu tak też nazywa się nasza sztafeta. Organizujemy z Piotkiem Agi wyprawę na zewnątrz po magnesy Nocnej Ściemy pozostawione w aucie. Z miejsca usytuowania bazy do światła księżyca dzieli nas... 300 metrów chodnika, 318 schodków, 300 metrów chodnika. Uprzejma obsługa windy wywindowała nas 200 metrów wyżej. Po zaczerpnięciu stosownych materiałów reklamowych ruszyliśmy ponownie w dół, a trwało to kilkadziesiąt minut, gdyż musieliśmy poczekać na innych "zjeżdżających".
Po zapoznaniu się z okolicą dostrzegliśmy, iż wyposażenie żywnościowe jest co najmniej przesadzone, a oferta podziemnego sklepu niewiele asortymentowo i cenowo odbiega od tego, co można odnaleźć kilkaset metrów wyżej :). Ale co się nanosiliśmy - to nasze.
Zamiast pochłaniać kolejne kilogramy wyposażenia postanowiliśmy z Krzyśkiem zakupić pizzę na pół :). Po chwili zdecydowaliśmy o wyborze dwóch egzemplarzy pizzy, bo jedna wydawała się cenowo zbyt mała (14zł). Po otrzymaniu na talerzach wybranego i opłaconego poczęstunku byliśmy zaskoczeni jego wielkością. Nic to. Pozostał nam podział z innymi, bo nasz zakres żołądkowy byłby zdecydowanie przekroczony.
Potem pozostał nam do startu jedynie nocleg i poranna pobudka.
Obraliśmy taktykę biegu naprzemiennego parami. Zmiany par następowały co około dwie godziny. W tym czasie biegaliśmy po jednym okrążeniu na zmianę, co dawało ponad 10-minutowy odpoczynek przed każdym kolejnym podejściem. Parą rozpoczynającą stanowiła Aga z Krzyśkiem, parą kończącą byłem ja (SFX) z Piotrem Alexem. Zadaniem ekipy było oczywiście pokonanie jak największego dystansu... jednak już wcześniej wiedzieliśmy, że nie przyjechaliśmy tu walczyć o każdy centymetr, lecz po to, by przeżyć fajną przygodę. Według wyliczeń powinniśmy pokonywać około 11 pętli w 2-godzinnej sesji.
W honorowym i ostrym starcie uczestniczyła Aga, która już o 9.30 udała się w miejsce startu, który oficjalnie nastąpił o 10.00. A wszystko 318 stopni powyżej poziomu rezydowania :). Tę drogę trzeba było pokonać by móc biec. Kilka minut później w miejsce zmian wyruszył Krzysiek... i tak zaczęły się dla nich dwie pierwsze godziny biegu.
Wraz z Piotrem Alexem oczekiwaliśmy na swoją zmianę. Wcześniej udzieliłem mu pożyczki w postaci mych zapasowych butków biegowych, bo jego odmówiły współpracy. Całe szczęście okazało się, że rozmiar był odpowiedni.
Przed sobotnim południem, już mocno zniecierpliwieni mijającym powoli czasem, wyruszyliśmy na "schodki". Na górze już odpoczywał, po przebiegniętych łącznie pięciu okrążeniach Krzyś, a Aga kończyła swoją szóstą potyczkę z dystansem 2420 metrów. Wtedy też dowiedzieliśmy się trochę na temat pokonywanej trasy. Jednak nie ma to jak ją odczuć na własnej skórze.
Chwilę później sam już biegłem.
Pierwsze 500 metrów to wiatr w oczy. Do tego pod górkę. Nieprzyjemny chłód nie pozostawiał złudzeń - wybranie długiego rękawa w koszulce było jak najbardziej uzasadnione. Następnie wyhamowanie po to, by zawrócić. Kolejne 500 metrów w stojącym powietrzu, gdzie można było się dobrze dogrzać. Odcinek kolejny to 700 metrów do kolejnej nawrotki z pełnym zatrzymaniem, głównie lekko pod górkę... dawał się we znaki i dość dłużył. Z powrotem było trochę lżej, bo to już końcówka, lecz zmęczenie było zdecydowanie najwyższe, a ostatnie metry "okrążenia" na najwyższych obrotach.
Całość oczywiście w wąskim, dość krętym i oświetlonym chodniku, po płytkach chodnikowych, z ciągłym mijaniem tych biegnących z przeciwnego kierunku i wyprzedzaniem bądź przepuszczeniem podążających w tę samą stronę. Skupienie odgrywało tu dużą rolę. Bieg jednocześnie nie był jednostajny, ale okraszony w dość częste przyspieszenia, a niekiedy i wyhamowania w momencie braku możliwości wyprzedzenia kolejnych biegnących. Miejscami trzeba było zbiec z chodnika, by pokonać kilkanaście metrów po dość nierównym i miejscami kamienistym podłożu z podkładami podziemnej kolejki.
Trasę za pierwszym razem pokonałem dość szybko. Potem okazało się, że najszybciej ze wszystkich moich podejść... ale nie wiedziałem wtedy co mnie czeka i jak powinienem rozłożyć sobie siły. Kolejne 5 powtórzeń przebiegłem już niemal identycznie. Wraz ze mną zmieniał się Piotr Alex. Zdecydowaliśmy, że z racji jego wolniejszego tempa nasze 2-godzinne zmiany będę rozpoczynał i kończył, co spowoduje iż za każdym razem będzie pokonywał pięć powtórzeń, tym bardziej, że to właśnie on otrzymywał najmniej czasu na odpoczynek pomiędzy swoimi interwałami (moje okrążenia kończyły się po niespełna 10 minutach). W czasie odpoczynku pomiędzy powtórzeniami popijałem słodzony napój gazowany i starałem się odnaleźć dla siebie miejsce siedzące. Był tam przewiew, a więc zamiennie byliśmy mocno rozgrzani od biegu, ochłodzeni przez wiaterek i przedmuchani przez przeciąg na pierwszych 500 metrach każdego podejścia. Gardło dawało o sobie znać narastającym bólem. Około godziny 14.00 zmienił mnie Krzysiek, który rozpoczynał II etap.
Czas dłuższego odpoczynku staraliśmy się wykorzystać optymalnie. Dla mnie był to posiłek w postaci dwóch wafelków i słodzonej herbaty... zakończony godzinnym leżakowaniem, podczas którego chyba nawet na chwilę pogrążyłem się w drzemce. Krótko przed godziną "0", która wypadała o 16.00 ruszyliśmy ponownie.
Tym razem oczekiwała na nas Aga, która zakończyła już swoją drugą serię (5 kółek). Te dwie godziny były dla niej szybsze od pierwszych. Na trasie przebywał Krzyś Ka, który kończąc zmienił się ze mną. Sam pokonał 6 pętli w tempie trochę wolniejszym od tego, które prezentował w pierwszych dwóch godzinach.
Kolejne okrążenia pokazały, że Piotr Alex zaczął odczuwać trudy dystansu. Okazało się też, że sam nie jestem w stanie utrzymać tempa z pierwszej serii interwałów. Początkowo pokonanie dystansu zabierało mi średnio 9'37", teraz wydłużyło się o około 10 sekund. Mimo wszystko kończąc naszą wspólną zmianę przebiegłem dwa odcinki z rzędu. Każde z okrążeń w mniej więcej 10'20". Dało to nam w sumie 10 okrążeń (4 Piotra, 6 moich). Teraz czekała nas dłuższa przerwa. Ponownie skorzystałem z dwóch wafelków i herbaty, oraz oczywiście leżakowania, tym razem bez chwili snu. Przed dwudziestą niezbyt już chętnie podążyłem szlakiem ponad trzystu schodów, by przystąpić do ostatniej części rywalizacji. Wiedziałem już wtedy, z informacji prezentowanych na dole, że biegająca jeszcze para wyprowadziła nas na 27. pozycję w klasyfikacji generalnej. Świetny wynik. Sam jednak miałem obawy co do swojej dyspozycji. Najgorsza była myśl o biegu w interwałach pojedynczych odcinków, bo to było najbardziej wyczerpujące. Wiadomo, że dystans podwojony można pokonywać trochę wolniej.
Ustaliliśmy zmienioną taktykę na nasze ostatnie godziny. Uzależnione to było też od decyzji tych "z góry". Na górze na swoje szóste powtórzenie czekała już mocno zmęczona Aga, którą zaczęły prześladować skórcze. Nasz cichy plan zakładał, że miałaby pokonać ona jeszcze nie jedną lecz dwie swoje serie. Niestety takiej możliwości nie mogliśmy zrealizować - Aga zasłaniając się skórczami chciała z pewnością więcej czasu spędzić z Piotrkiem ;). Pozostało nam tylko czekać na Krzyśka, który miał już kończyć... a przy zastanej sytuacji musiał podjąć się biegu na bonusowych dwóch kółeczkach. Sprytnie przemyciłem mu tę informację tuż po tym, jak dobiegł mocno umęczony w miejsce zmian. Na trasę po raz ostatni wyruszyła wtedy Aga.
Krzysiek zaakceptował, że po najbliższej 30-minutowej przerwie podejmie się przebiegnięcia kolejnych dwóch powtórzeń na zmianę ze mną. Pierwsze z nich poprzedzone zostało ostatnim wybiegiem w trasę Piotra Alexa oraz moim ostatnim "pojedynczym" podejściem (najwolniejszym, ale wciąż poniżej 10 minut). Potem miałem biec podwojony dystans, a następnie po Krzyśku do samego końca. W międzyczasie, z braku wyczucia czasun odnotowałem dwie wpadki. Udało mi się spóźnić na zmianę Piotra ruszając na trasę dwie sekundy po jego zatrzymaniu... potem ponownie brakło mi kilku sekund przy zmianie z Krzyśkiem, by płynnie wyruszyć... na co stosownym hasłem zareagował sam zmiennik :).
Ostatnia zmiana dosięgnęła mnie na 39 minut przed końcem 12-godzinnej rywalizacji. 39 minut z myślami o tym, czy wytrzymam. Ale były i dobre strony takiego rozwiązania - wiedziałem, że nie muszę biec w tempie pojedynczej zmiany... byłoby to niemożliwe... musiałem utrzymać w miarę solidne tempo, ale takie, które wytrzymam do samego końca, czyli przez ponad trzy pełne odcinki. Wyszło w okolicach 11 minut na okrążenie - czyli zdecydowanie wolniej niż we wcześniejszych próbach. Zmianę oferował jeszcze Krzysiek, który bardzo dobrze zniósł trudy ciągłego biegania od 10 rano... Gdybym mu pozwolił to mógłby zasuwać sam przez pełne 12 godzin... skoro może 12 godzin jechać samochodem, to czemu miałby tego czasu nie spędzić w biegu?
W końcowych minutach na trasie dopingowała wszystkich sympatyczna obserwatorka. Na górze zjawiła się też Aga wraz ze swoim Piotrkiem, którzy również dodawali energii swoim dopingiem.
Organizator, poprzez usytuowane na trasie głośniki informował o zbliżającym się końcu zmagań już 20 minut wcześniej. Było to "odliczanie w dół", które nasilało się wraz z upływającym czasem. Pięć minut, cztery, trzy, dwie, półtorej, jedna, 50 sekund... 10... 9... (...) 3... 2... 1... syreny. To był niesamowity czas. Adrenalina zdecydowanie skoczyła. Czuło się tę atmosferę. Fantastyczną. 12 godzin? Dużo? Nie! Dlaczego tak mało! My chcemy więcej. Po zakończeniu czasu, który cały czas był odliczany i wizualizowany na zegarze w miejscu zmian, należało się zatrzymać i oczekiwać na podejście sędziego. Tak też zrobiłem. Nawet nie wiem, kiedy miła pani odpięła mój numer startowy. Koniec.
Całość wyszła nam nie jak bieg z narastającą prędkością, lecz jak bieg z narastającym zmęczeniem. Mimo wszystko, choć czasy poszczególnych okrążeń były coraz słabsze, i dotyczyło to nas wszystkich, to sama strategia wydaje się być trafiona. Nasze średnie tempo przewyższało nasze normalne możliwości i umiejętności biegu na tak długim dystansie. W końcu we trójkę pokonaliśmy po ponad 40 kilometrów, a Piotr przebiegł 24 kilometry, co też jest dla niego wynikiem znaczącym (dotychczas w zawodach ukończył jedynie półmaraton). Zmęczenia nie da się oszukać 10 czy 15-minutową przerwą, a dwie godziny nie regenerują mięśni. Podrywanie się do kolejnych powtórzeń nie jest łatwe, a w końcowej fazie, dziesięć godzin po rozpoczęciu, trudno poderwać się do intensywnego wysiłku.
Podczas całej naszej rywalizacji i zmagań towarzyszył nam Piotrek Agi... Korzystał ze schodków zdecydowanie częściej niż my. Poznał też każdy zakamarek przygotowanej trasy. Pokonał z pewnością znaczący dystans. Poza zdjęciami, które wielokrotnie wykonywał, był też łącznikiem pomiędzy dołem i górą. Mogliśmy mu przekazać wszelkie informacje, a on starał się zrealizować wszystko o co go poprosiliśmy. Taka pomoc była bardzo przydatna, wręcz niezbędna.
Ku naszemu zaskoczeniu utrzymaliśmy wysoką 27. lokatę. Przed biegiem nie myśleliśmy, że tak wysoko będziemy. To fajnie, gdy nie realizując zamierzeń wyjdzie lepiej niż by się przypuszczało. Na dole zafundowaliśmy sobie z Krzyśkiem ponownie, tym razem świadomie, dwie pizze. I tak ich nie zjedliśmy, ale pozostały nam na śniadanie dnia kolejnego :). Potem jeszcze kąpiel i spanko. Trudne. Jak nogi bolą, to nie wiadomo jak się ułożyć. A, że łóżka piętrowe i połączone "w czwórki", to każdy ruch powodował poruszanie pozostałych elementów, a więc i niemal całej ekipy (Piotr Alex zajął odrębną pryczę obok nas - "jedynkę").
W niedzielny poranek o 7.00 we trójkę (bez Krzyśka i Alexa) skorzystaliśmy z możliwości zwiedzenia kopalni. Pokonaliśmy kolejnych kilkaset schodów (ehh... gdybyśmy o tym szczęściu nas czekającym wiedzieli). Następnie o 9.00 uczestniczyliśmy w oficjalnym zakończeniu imprezy, podczas którego wręczane były drużynom okolicznościowe medale. Świetnie zorganizowane. Uzyskałem nawet możliwość oficjalnego zareklamowania i polecenia Nocnej Ściemy, a nasza drużyna była mile oklaskiwana, chyba z racji zapoznania się z wieloma biegaczami w przededniu... wtedy to staraliśmy się wraz z Agą i Krzyśkiem zaprezentować walory naszego nietypowego biegu.
Na koniec już tylko mozolna wspinaczka i spacer z bagażami do windy, gdzie wszyscy mnie wyprzedzali, by wszystko z powrotem trafiło do samochodu.
No i pozostał nam powrót... ponownie 12 godzin... tym razem niepełne, mimo szalejącego śniegu od okolic Poznania. Przez kilkadziesiąt minut Krzyśkowi za kółkiem dał odsapnąć Piotr, a właściciel pojazdu po raz pierwszy siedział w miejscu za kierowcą :).
Za rok próba powtórki.
13-03-2013 | 22:19:23 | Autor: Aga M
Nic dodać, nic ująć. Tak właśnie było...hehe. a ja klaustrofobię mam już za sobą!!!
13-03-2013 | 22:34:34 | Autor: SFX
przejrzyj jeszcze treść... bo trochę dopisałem :)... to tak by zupełnie zanudzić.
14-03-2013 | 08:00:32 | Autor: Dorota
Z opisu wynika, że była to naprawdę ciekawa przygoda :) ale tyle czasu pod ziemią i w takiej ciasnocie? ;)))) to trzeba mieć niezłe zdrowie! Szacun i jeszcze raz gratulacje :)
14-03-2013 | 10:29:48 | Autor: Krzysiek Ka
To nic że Świerc i spółka kilkukrotnie mnie zdublowali, to nic że przez te wiatry i przeciągi wróciłem z zapaleniem krtani. Na maratonachpolskich bieg jest oceniany wyłącznie najwyższymi w skali 10-tkami, to nie jest przypadek. Zawody w Bochni były niezwykłe, począwszy od zjazdu szolą na dół, przez integrację ;) z innymi uczestnikami, po wspólny nocleg i wreszcie ściganie się kopalnianymi korytarzami wśród starych wagonów i zwisających przewodów. Było MEGA. Za rok powtórka :D
14-03-2013 | 13:02:52 | Autor: Dorota
Krzysiu, czy to zalążek Twojej relacji? :)
14-03-2013 | 13:26:52 | Autor: SFX
Krzyś Ka. obiecał, że nie dopuści do braku jego relacji ;)
Teraz chłopina ma czas, nie ma co robić, żyje wspomnieniami...
14-03-2013 | 14:20:43 | Autor: Dorota
Albo szykuje strategię na Kołobrzeg :)
14-03-2013 | 15:04:05 | Autor: Johnson
Chwała przodownikom! :)
14-03-2013 | 20:54:12 | Autor: Dziki
Gratuluję! Też tak chcę...
14-03-2013 | 22:07:05 | Autor: scorpio
Cóż, relacja dość trafnie odzwierciedla me emocje i przeżycia. Mimo upływu lat, pamiętam. Cieszę się że podobnie oceniacie tę imprezę. Jak widzę kopalnia i warunki się nie zmieniły ;-). Gratuluję wytrwałości.
Pomysł, projekt, wykonanie
Copyright © 2017
by