Copyright © 2011-2024 by - +48 696 137 257

Rozbiegany Koszalin

Data wpisu: 13 kwietnia 2013r., 11:40
Ostatnie zmiany: 13 kwietnia 2013r., 11:40
Autor: SFX

Relacja: Jak Marek To.* przebiegł 6. Poznań Półmaraton

Do wiosennego półmaratonu intensywnie przygotowywała się czwórka śmiałków, którzy obrali wspólny środek transportu.

Lucyna i Tomek Bogaccy zaplanowali ten start dość późno, a nastąpiło to po udanym starcie w Kołobrzeskiej piętnastce i odwołaniu innego z zaplanowanych biegów na 21-kilometrowym dystansie. Padło więc na Poznań, który miał stać się świadkiem debiutu bardzo-długo-dystansowego :). Lucyna jeszcze rok wcześniej nie przypuszczałaby, że zdecyduje się na start dłuższy niż pięc, czy ostatecznie dziesięć kilometrów. Gdyby ktoś to sugerował, mogłaby jedynie szczerze się uśmiechnąć... w końcu to urodzona sprinterka z sukcesami. Chyba nie zdarza się, by z zawodów weterańskich wracała bez medali. I to nie takich "za udział", lecz tych zdobytych na podium!

Drugą parą intensyfikującą treningi pod półmaratońskie życiówki był Krzyś Ka. oraz Marek To. Wszystko szło planowo. Krzyś narzekał na różne przypadłości jego kończyn dolnych, Marek nie narzekając napierał. Obaj w końcu mają obecnie podobne możliwości, a więc i trudno byłoby obstawiać, który z nich mógł przebiec Poznań szybciej. Rozwiązanie nadeszło tydzień przed startem, a ostateczna decyzja zapadła dwa dni przed wyjazdem - Marek* stał się niekwestionowanym faworytem w tej rywalizacji. Sport bywa brutalny, ale tu było niemal pewne, że życiówka wywieziona ze stolicy Wielkopolski wykręcona przez Marka nie będzie na ten dzień osiągalna dla Krzyśka. I nie mogło tu pomóc nawet to, że ten ostatni reprezentował wysoką formę i dyspozycję.

Cała czwórka dojechała na miejsce, odebrała numery i podążyła na posiłek zapewniony przez organizatora. Jedna porcja to za mało - tak stwierdził łakomy Marek*. Pozostali niewzruszenie obserwowali jego konsumpcję. Ku zaskoczeniu najbardziej głodnego, po chwili i oni pałaszowali z zapałem dodatkową porcję makaronu... a Tomek zdecydował się na zmianę wersji bolognese na sos pieczarkowy.

Podczas gdy trójka podążyła na miejsce noclegu w lokum zapewnionym przez Lucynę czwarty kompan, Marek* wyłamał się i podążył na umówione spotkanie w okolicach wydawania makaronów w hali Arena. W jednym pokoju miała spędzić noc cała czwórka. Para małżeńska z blisko trzydziestoletnim stażem na łożu, para pozamałżeńska, z zapewnieniem stosownego odstępu i przejścia - na wygodnym, puszystym dywanie :).

Marek* znajdując się ponownie w hali został napotkany przez kilkorga umówionych na spotkanie. Sam miałby zapewne problemy z osobistym natknięciem się na kogoś - ale to już taka przypadłość - ma problem z rozpoznawaniem wcześniej poznanych osób. Jest to nawet ciekawe, bo poznając kogoś na nowo kilkukrotnie, odnosi się wrażenie, że poznaje się więcej osób ;).
Spotkanie ekipy podblogowej Polska Biega nastąpiło w miejscu wydawania makaronów jeszcze przed wyznaczoną godziną "0" czyli "17". Marek* oczywiście zdecydował się na skonsumowanie kolejnej porcji specjału.
W trakcie spotkania okazało się, że nie tylko Marek* ma dolegliwości pamięciowe. Uczestnik konwersacji Kamil został przyłapany na zaburzonej wielowątkowości :). Alena z kolei nie skorzystała z możliwości skonsumowania słodkiego wafelka, a Marek* zdecydował o diecie na słodycze, która miała potrwać aż do osiągnięcia mety następnego dnia. Intensywna rozmowa trwała aż do czasu, gdy zaczęto usuwać kolejne stoliki - co świadczyło o zakończeniu wydawania posiłków.

Po dotarciu na stancję nadszedł czas snu. Nad ranem, po dłuuuuugiej nocy dla pary okupującej dywan, nastąpiły ostateczne przygotowania do biegu. Lucyna obawiała się oczywiście tego, czy dotrze do mety. Nikt poza nią nie miał wątpliwości, że tego dokona. Kilkadziesiąt minut przed startem byliśmy już w miejscu rozgrzewki. Było zimno, lecz słonecznie i bezwietrznie. Były więc naprawdę dobre, biegowe warunki. Trochę potruchtaliśmy i ustawiliśmy się w odpowiednich dla siebie miejscach na starcie, w którym uczestniczyło wraz z nami blisko 6 tysięcy innych osób.

Lucyna z Tomkiem ostrożnie szacowali, że osiągną metę po 2 godzinach 30 minutach. Krzysiek miał zawalczyć z czasem 1 godz. 40 minut, a Marek* postanowił poprowadzić kolegę Johnsona z podblogowej ekipy na 1 godz. 33 minuty. Czy to możliwe? Pacemaker na 1h33' z życiówką w okolicy 1h40'?

* I wszystko staje się jasne. Dwa dni przed startem Marek To. zdecydował się na przekazanie swojego pakietu startowego dla mnie (SFX)... z powodu skręconej kostki nie był możliwy jego start w Poznaniu, nie była też już możliwa zmiana danych startującego. Wystartowałem więc z jego numerem z napisem "Marek" na numerze startowym.

Ruszyliśmy po odliczaniu od 10 do 0. Spikerem był oczywiście Roman Toboła, który zapewnia swój głos na większości ważnych imprez w Polsce, oraz w niemal wszystkich w północno-zachodniej Polsce. Para Bogackich trochę z tyłu, Krzyś w okolicach balonów 1h40', a ja wraz z Władkiem w pewnej odległości od balonów na 1h30'. Prowadzenie przez naszą dwójkę biegu było równe już nawet na pierwszym kilometrze, choć pewnie i sił trochę na to poświęciliśmy... gdyż tak duży tłok na starcie wymuszał slalomizowanie pomiędzy tymi, którzy źle się na nim ustawili.

Każdy przebiegnięty kilometr wnikliwie weryfikowałem, i to dzięki organizatorom, którzy ich oznaczenie umiejscowili bardzo precyzyjnie - było to możliwe. Po każdym minięciu tablicy z kolejnym kilometrem wyznaczałem czas, po jakim mieliśmy znaleźć się przy kolejnej. Johnson napierał szczególnie intensywnie na podbiegach, tak, że nie dawałem rady. Tempo utrzymywaliśmy w ryzach przez cały czas. Na piątym, dziesiątym i piętnastym kilometrze podawałem wodę, z której "podopieczny" skorzystał dwukrotnie. Przy ostatnim punkcie z wodą zaobserwowałem już duże zmęczenie prowadzonego. Postanowiłem planowo zwolnić o pięć sekund. Udało się jednak utrzymać tempo na poziomie 4'25"/km. Finalnie w okolicy "19" mieliśmy 5 sekund zapasu. Zapasu, który miał wystarczyć na rozpoczynający się podbieg. A że podbiegi tego dnia szły gładko (przynajmniej Johnsonowi), to nic nie wskazywało na to, że ten ostatni nie będzie zbyt piękny. Starałem się na różne sposoby go motywować. Niestety bezskutecznie. Ostatni kilometr był "z górki", więc jeszcze tu upatrywałem szansę na powodzenie przedsięwzięcia. Niestety wypłukanie Władka z energii było tak głębokie jak Rów Mariański. Na metę wbiegłem 3 sekundy po limicie (1h33'02"), a Johnson jeszcze 4 sekundy później. Stanowiło to jedynie 29 setnych, 107 cm, jeden krok do nadrobienia na każdym z kilometrów, by sukces był pełen. Mimo wszystko udało się. Życiówka padła. Poprawiona została o ok. 1,5 minuty.

Krzyś Ka. też swoją wyśróbował o kolejne trzy minuty! Lucyna i Tomek dobiegli w niespełna 2 godziny 15 minut. Też popełnili swoją debiutancką życiówkę - rewelacyjnie. Lucyna nie wyglądała nawet na osobę, która przed chwilą przebiegła swój najdłuższy dystans w życiu - i to bez zatrzymania! Narzekała wprawdzie na zmęczenie nóg, ale kto by na takie błahostki zwracał uwagę :).

W Poznaniu startowało liczne grono osób z Koszalina. W międzyczasie spotkaliśmy Piotra Baranowskiego, który postanowił, że życiówki będzie robił jedynie w Koszalinie ;). Po drodze natknąłem się też na Jacka Wezgraja, który choć obolały, cieszył się z toczonego przed chwilą boju o poprawę wyniku z niedawnej Warszawy - udało się!

Po posiłku i wizycie "na stancji" sprawnie i bezpiecznie wróciliśmy do Koszalina. Wszyscy byli nasyceni pozytywnie biegiem i zadowoleni ze swoich dokonań. W końcu samochód był wypełniony czterema życiówkami, trzema bezpośrednimi i czwartą tego, który wytrzymał presję swojego pacemakera.

Pomysł, projekt, wykonanie
Copyright © 2017
by

Na stronie przebywa: 21 Online

Pokaż liste