Copyright © 2011-2024 by - +48 696 137 257

Rozbiegany Koszalin

Data wpisu: 28 kwietnia 2013r., 19:40
Ostatnie zmiany: 1 maja 2013r., 8:38
Autor: SFX

Relacja: W Krakowie Cracovia... maraton

Ruszamy już w piątek... choć bieg organizator szykuje nam na niedzielę. Do przebycia kilkaset kilometrów, więcej niż pięćset, mniej niż tysiąc. Po raz pierwszy od wielu startów wiem, że na miejscu będziemy z dniem zapasu, z dniem odpoczynku, dniem sjesty, czyli kilkoma dniami w postaci soboty, kiedy to biec nie będziemy :). Do auta wsiadam przed szóstą, by o szóstej pojawić się w umówionym miejscu, zapakować autostopowicza przybiedronkowego Janka Zw. i ruszyć po Krzyśka Bo. Po punktualnym, dziesięciominutowym opóźnieniu spowodowanym ładowaniem bagaży drugiego z kompanów ;), ruszyliśmy po trzeciego - Grzesia. Jako, że poprzednicy zdecydowali się okupować "zaplecze dostawczaka", dla ostatniego z podróżników, ku jego zdziwieniu, znalazło się miejsce przed przednią szybą po prawej stronie. 6:15. Zaczynamy dziesięciogodzinny "spacerek".

Już po krótkiej chwili okazało się, że Grześ to już pełnoprawny Pan Grzegorz, który ma na karku niemal pełną trzydziestkę, a radio w samochodzie to przeżytek. Doskonałym substytutem nagłośnienia w pojeździe stał się Pan Grzegorz. Ustaliliśmy też to, że nie dość iż potrafi mówić więcej niż Szpakowski wraz z Szaranowiczem podczas najbardziej emocjonującego meczu, to do tego jest spośród nas najszybszy... i do tego to ja to powiedziałem. Szybko poznaliśmy wszelkie zawiłości planów, treningów i sposobów przygotowań "młodzika". 2h56' to plan nadto lekki, by nie był możliwy do przeskoczenia, a łamanie "trójki" to tylko formalność. 12 tygodni treningów specjalistycznych, wysublimowana dieta oraz dzień podróży - wszystko przygotowane do tego by wyekstrahować zaplanowany wynik. Dość pisać, ale Pan Grzegorz tak wszystko ułożył, że nawet posiłki w podróży pochłaniał z niemal zegarmistrzowską precyzją w stosownych interwałach czasowych ;). Monolog głównego mówcy trwał niemal do końca, niekiedy będąc ostro przerywanym przez nerwowego kierowcę, który niekiedy nie potrafił opanować irytacji związanej z oznakowaniem dróg państwowych. Padło nawet sakramentalne "zamknij się" skierowane bynajmnie nie do auta w krwistym kolorze :).

Do dawnej stolicy polski dotarliśmy po szesnastej. Będąc pewnymi tego, że biuro zawodów w piątek udostępnia swoje pomieszczenia do dwudziestej, spokojnie, ale z drobnymi "przygodami" dotarliśmy w okolicach 17. Okazało się, że trafiliśmy tam jako ostatni biegacze tego dnia. Za nami drzwi się zamknęły ;). Potem rozdzieliliśmy się... Janek Zw. wraz z Krzyśkiem Bo. zakwaterowali się, o ile pamiętam, w Białej Gwieździe, Pan Grzegorz zdecydował o pobycie w nieczynnej tego dnia hali sportowej (i do tego momentu - sobota, 11:45 - nie wiem co zrobił), a ja ruszyłem na umówione spotkanie z daleką rodzinką, niewidzianą od ponad 25 lat.

Sobota była dniem wypoczynkowym, podczas którego ekipa z samochodu spędzała wolny czas wspólnie, a ja odwiedziłem podobno kontrowersyjną wystawę Human Body. W międzyczasie spożyłem solidne ilości makaronowych węglowodanów i tłuszczy w postaci schabowego. Niedzielny poranek uzupełnił zawartość mojego żołądka o bułkę ze schabowym oraz pokaźną ilość lodów. W miejscu biegu pojawiłem się około 9, by po krótkiej rozgrzewce ustawić się w stosownym miejscu - za balonami 3:15, ale dziesiejszy plan obejmował pokonanie czasu 3h10' (podczas podróży do Krakowa określałem iż przy sprzyjającej pogodzie spróbuję złamać 3h10', a przy niesprzyjającej 3h15'). Oczywiście nie było planu łamania życiówki, gdyż w obecnym stanie mojej wagi jest to po prostu niemożliwe.

Po starcie rozpoczął się slalom, w którym starałem się nie uczestniczyć, obierając styl biegu 'powoli'. Baloniki 3:15 minąłem w okolicach 3-4 kilometra, by podążyć tempem zaplanowanym na dobrą, biegową pogodą - a ta była idealna. Chłodno, przewiewnie, z wilgotnym asfaltem. Nic dodać, nic ująć.

Szybko zorientowałem się, że nie będzie możliwe miarowe kontrolowanie tempa. Mimo, że od wielu poprzednich maratonów obrałem strategię pomiaru czasu każdych kolejnych pięciokilometrówek, to tym razem stało się to awykonalne - organizator postanowił wylosować umiejscowienie kolejnych kilometrów i przedstawiał je na trasie wraz z "kilometrami stowarzyszonymi", by skutecznie utrudnić ich właściwą lokalizację. Biegłem więc zgodnie z wolą organizmu, a więc samopoczucie odegrało najistotniejszą rolę.

Na piętnastym kilometrze odezwał się do mnie rano spożyty schabowy. Na szczęście był to jedynie krótki monolog. Wtedy też skonsumowałem pierwszy z dwóch przygotowanych na trasę żeli energetycznych. Taka strategia daje mi pełną autonomiczność w dowolnym maratonie. Jeden żel trafia do kieszeni, a drugi, do momentu jego spożycia na "piętnastce", spoczywa w mojej dłoni. Na trasie wykorzystuję oczywiście punkty odświeżania, gdzie pobieram wyłącznie wodę w ilości ok. jednego łyka / punkt, pozostałą część płynu wylewam sobie na gorący łeb :). W okolicach połówki szło mi całkiem sprawnie, ale nie ukrywam, że odczuwałem już zmęczenie. Zresztą dobrze nie wiem, gdzie była połowa i czy minąłem ją w czasie 1h32' czy też 1h34'. Na dwudziestym piątym kilometrze biegliśmy długą prostą nachyloną w lekko niekorzystnym kierunku, a wiatr wiejący w twarz skutecznie spowalniał przesuwanie się do przodu. Wtedy dosięgnął mnie lekki kryzys, który właśnie pod wpływem niby niekorzystnego wiatru został zażegnany... to wiatr schłodził mi głowę na tyle, by mogła pracować w pełni swych możliwości.

W okolicach trzydziestki, lekko przed nią, zacząłem pochłaniać drugi egzemplarz produktu energetycznego... dobrze mieć tego rodzaju "punkty programu", gdyż odwracają one skutecznie uwagę od pokonywanego dystansu i powodują, że nagle pojawiamy się zdecydowanie dalej niż mieliśmy okazję to sumiennie obserwować. Wtedy też rozpocząłem odliczanie do końca. Zostały mi tylko dwie "piątki" i finisz. Krótko potem byłem już w okolicy trudno rozpoznawalnego 35 kilometra, i chyba nikt nie wie, gdzie on mógł się znajdować (tak jak i pozostałe). Tu dosięgnął mnie kolejny kryzys po lekkim podbiegu przed pojawieniem się na promenadzie wzdłuż Wisły. Dwa, może trzy kilometry dalej kryzys momentalnie minął... a minął po tym jak poklepałem Pana Grzegorza po plecach, ciesząc się, że wciąż daję radę. Grzesiek niestety z powodu bólu nogi nie mógł sprawnie kontynuować swojego boju o "dwójkę z przodu". Ja pognałem dalej niesiony dobrymi emocjami. Pozostało mi tylko minąć czterdziestkę z krótkim, ale intensywnym podbiegiem, dotrzeć do Błoni (Błoniów? Błoń? ... zdecydujcie sami :), i finiszować przez ostatnie dwa kilometry do mety.

Od początku do końca udało mi się poprawiać swoją lokatę. W wynikach dostrzegłem, że będąc po pięciu kilometrach na pozycji 342, co piątkę zostawiałem kilka osób za sobą by finalnie dotrzeć na 134 lokatę. A wszystko zakończyło się po 3h05'58"... cztery minuty przed planem!

Na trasie otuchy dodawał doping... doping Marka i Janka, którzy dwukrotnie wypatrzyli i wykrzyczeli mnie na trasie... doping Mariusza... doping żony Piotra, którą poznałem w przededniu... doping samego Piotra, który będąc na dwudziestym kilometrze wypatrzył mnie na "mijance" gdy dobijałem do trzydziestki... doping osób, które rozpoznały mnie w biurze zawodów, i które ponownie wystartują w Ściemie... doping kilku innych osób, których nie pamiętam, ale które mnie rozpoznały... doping bezimienny fantastycznych kibiców... to niesie.

Na metę, osiągając swoje życiówki, dobiegli również Janek Zw. oraz Marek Tc. Przemek Wo. zrealizował z kolei swój plan zakładający bieg w okolicach 3h30'. Grzegorz dotał po 3h15', co daje mu drugą pozycję wśród Koszalinian, ale wspomniana kontuzja najprawdopodobniej uniemożliwi mu bieganie w najbliższym czasie. Poniżej czterech godzin zmieścił się też Krzysztof Bo., ale nie ukrywał niezadowolenia z wyniku i bólu w nogach. Wypatrzony na trasie i dopingujący mi Mariusz Tr. zakończył swoje zmagania osiem minut po minięciu bariery, która prezentuje wyniki z trójką z przodu, ale i tak wybiegał życiówkę.

Jutro (poniedziałek) wracamy... będzie pewnie sporo rozmów w samochodzie, a o czym? To już pozostanie naszą słodką tajemnicą.

Tymczasem już we środę 3. Majowy Bieg nad Jeziorem w Rosnowie, a w sobotę zBiegiemNatury w Nadleśnictwie Karnieszewice, na które serdecznie zapraszam ja, Forma Rosnowo i Nadleśnictwo Karnieszewice.

Pomysł, projekt, wykonanie
Copyright © 2017
by

Na stronie przebywa: 15 Online

Pokaż liste