Copyright © 2011-2024 by - +48 696 137 257

Rozbiegany Koszalin

Data wpisu: 17 czerwca 2013r., 0:45
Ostatnie zmiany: 17 czerwca 2013r., 0:45
Autor: SFX

Relacja: niepoprawne Karlino

Do Karlina trafiliśmy już przed 11 rano wspólnie z Jackiem i Krzyśkiem bynajmniej nie celem wykonania kolejnego biegu, lecz z misją specjalną. Nocna Ściema jest bowiem partnerem Biegu Papieskiego w zakresie przygotowania i organizacji punktu z wodą na mecie biegu głównego. Wzięliśmy stosowny, niezbędny do tego sprzęt w postaci butelek wody, a namiot został nam dodatkowo dowieziony, gdyż miejsce w pojeździe nie pozwalało na jego właściwe umieszczenie :). Zajęliśmy więc kilka metrów kwadratowych boiska w miejscu nieodległym od mety. Zdecydowaliśmy również, po uzyskaniu stosownej zgody organizatorów, o rozmieszczeniu wielu bannerów w okolicach stadionu - promujących naszą flagową imprezę.

Ponieważ było jeszcze dość wcześnie, a pierwsi zawodnicy na metę mieli trafić dopiero po godz. 16 mieliśmy sporo wolnego czasu. Wtedy też odbywały się biegi dziecięce. W tym czasie, rozmawiając z wieloma poznanymi dawniej biegaczami, którzy już trafiali do biura zawodów, zacząłem zastanawiać się, czy nie byłoby fajnym akcentem przetruchtanie zaplanowanego 15-kilometrowego dystansu biegu. Oczywiście wciąż trudno było mi podjąć tę decyzję, bo w końcu dzień wcześniej ukończyłem wyczerpujący maraton w Neubrandenburgu :). Wahałem się dość długo, a finalnie decyzję podjąłem kilka minut przed odjazdem pierwszego pojazdu przewożącego zawodników na start. Do Karlina biegnie się bowiem z odległej o 10 kilometrów miejcowości Domacyno, do kręcając w samym Karlinie dodatkowe 5 kilometrów, by zachowana była łączna odległość 15 kilometrów. Z numerkiem startowym podszedłem do samochodu usytuowanego w okolicy mety... wtedy zaczęli się śmiać, że wykombinowałem sobie niezły numer. Faktycznie, spojrzałem, a tu mym oczom okazała się równiutka "dwusetka". I nikt mi nie uwierzył, że dopiero wtedy to spostrzegłem :).

Miał być to lekki bieg, roztruchtanie postartowe, czas na rozmowy z innymi podczas biegu. W okolicach startu, w atmosferze dosłownie "gorącej", byliśmy ponad godzinę przed rozpoczęciem rywalizacji. Łącznie do biegu przygotowywało się ponad dwustu zawodników, wśród nich wielu obcokrajowców liczących na wysokie pozycje na mecie. Było też wiele osób, które zdecydowały się przyodziać charakterystyczne koszulki BIEGNIJMY.pl. Czas wykorzystałem na kolejne rozmowy ze znajomymi - wiadomo, przewodnim tematem było bieganie :). Po krótkiej rozgrzewce, której miałem nie wykonywać, ustawiliśmy się przed linią wyznaczającą początek dystansu, oczywiście pozostawiając przed sobą wiele osób, które miały większe możliwości biegowe. W mojej bezpośredniej okolicy byli dwaj Markowie - To. i Tc. oraz Janek Zw.

Wystartowaliśmy, o ile pamiętam, o 15:30. Tempo miało być lekkie, łatwe i przyjemne. I tak mogło się wydawać, gdy wraz z Jankiem, z którym nawiązaliśmy nić porozumienia o wspólnym przemierzaniu kilometrów, obserwowaliśmy Marków, którzy zdawali się nie pozostawiać nam złudzeń co do przyszłej kolejności na mecie :). Pierwszy kilometr zakończyliśmy po 4'42". Wtedy też postanowiłem informować Janka o czasie, w którym pokonywaliśmy każdy kolejny kilometr. Kolejne "tysiączki" były coraz szybsze. Z każdego urywaliśmy po 3-5 sekund, a Janek twardo trzymał się ze mną. Mając w nogach 42 kilometry z przedednia mocno czułem narastające zmęczenie. Pierwsze kilometry okupione były bólem mięśni, kolejne powodowały coraz szybszy oddech. W 1/3 dystansu wchłonęliśmy Marka To., który wtedy nam powiedział iż ma zamiar przyspieszyć trochę później. Mieliśmy już zamysł wyprzedzenia Marka Tc., jednak był on jeszcze dość daleko przed nami. Jednak wtedy też ta przewaga zaczęła powolutku topnieć. Z każdą minutą byliśmy coraz bliżej celu, tego pośredniego, w postaci kolegi :). W okolicy prawdopodobnie ósmego kilometra, gdy uzyskaliśmy już zawrotne tempo schodzące momentami do 4'15" na kilometr, wyprzedziliśmy namierzony cel. Marek wpierw odezwał się słowami "O Michał", by kilka sekund później powiedzieć "O Janek". Janek jak zauważyłem chwilami trzymał się blisko mnie, jednak czasem pozostawał kilka metrów z tyłu. Starał się kontrolować swoje poczynania nie gubiąc mnie ze swojego zasięgu. W końcu, chyba po 10 kilometrze - czyli na "patelni" przed wbiegiem do Karlina, lekko został. Ja mocno zmaltretowany starałem się utrzymywać tempo, które wskazywało na końcowy wynik w granicach 66 minut. W okolicach mostka zrównałem się z innym znajomym, któremu już dwukrotnie mówiłem "cześć": w okolicy pierwszego kilometra na przywitanie gdy nas dogonił i chwilę potym na pożegnanie gdy nas przegonił. Powiedział nam, że jeszcze go "dojdę", na to zapewniłem go, że jeśli się tak stanie to znów mu powiem "cześć". Tak też zrobiłem. Jednak wcale nie chciał on pozostać w mym cieniu. Skontrował, jednak chyba kilkaset metrów dalej odpuścił, lub ja przyspieszyłem - to trudno mi ustalić.

Podczas całego biegu skrupulatnie wykorzystywałem każdy kubek wody, który trafiał do mojej ręki. Dwa trzy łyki, reszta na głowę. Było naprawdę ciepło, i odczuwałem to zdecydowanie bardziej niż podczas maratonu. Na ostatnich 3-4 kilometrach punktów z wodą nie brakowało, były rozstawione bardzo gęsto, co ułatwiało bieg. Wyczerpany oczekiwałem nadejścia trzynastego kilometra, a około 12. minąłem na mijance zadowolonego Piotra Ro., który był już dużo bliżej mety niż ja. W końcu dotarłem i do 13. i do 14. punktu orientacyjnego, a stamtąd było już "z górki" do mety. Wbiegając na stadion nie miałem już nic z zapasu sił, a niby widoczne zewsząd bannery Nocnej Ściemy były dla mnie motywem "stealth", więc zupełnie ich nie zauważałem. Linię mety przeciąłem po upływie 65 minut z sekundami... tyłem... tak dla zmyłki :). Z numerem "200" zająłem "50" pozycję :), dla równego rachunku.

Chwilę potem zaczęli wpadać koledzy... Janek ze stratą jedynie 150-200 metrów, Marek Tc. kolejną minutę później, a Marek To. po upływie ok. 70 minut od startu. Doprowadziłem się do stanu "normalności"... jednak zacząłem też odczuwać trudy biegu.

W Karlinie pozostałem z Jackiem i Krzyśkiem do zakończenia imprezy. Zapakowaliśmy w końcu wszystko do auta i wróciliśmy ok. 20 z powrotem do domu. Cały dzień minął. Nazajutrz, w poniedziałek, okazało się, że bieg piętnastki poprzedzony maratonem to nie tylko głopota, ale totalna głupota. Do tego bieg zaplanowany na trucht stał się biegiem na zmęczeniu na maxa. Może i 65 minut to niezbyt ciekawy rezultat, jednak w ten dzień nic więcej by nie dało się ubiec. W każdym razie problemem było dla mnie zarówno schodzenie, jak i wchodzenie po schodach. Cały obolały byłem tego dnia bezużyteczny. Nie polecam podobnych eksperymentów - nie warto. Oczywiście po wszystkim, we wtorek, pojawiłem się na cotygodniowym bieganiu :), trzeba było roztruchtać niedzielne "roztruchtanie".

Pomysł, projekt, wykonanie
Copyright © 2017
by

Na stronie przebywa: 28 Online

Pokaż liste