lip 13 |
| ID#20130713-1 |
Data wpisu: 19 lipca 2013r., 21:50
Ostatnie zmiany: 19 lipca 2013r., 21:50
Autor: Ola W.
Relacja: BRAWO na podbiegu.
Druga edycja Krosu po Chełmskiej już za mną. Po kontuzji jakiej się nabawiłam dwa tygodnie wcześniej miałam nie biec i prawdę powiedziawszy idąc pod górę do biura zawodów wciąż odczuwałam ból w udzie i zastanawiałam się czy jednak może sobie odpuścić. Ale ... zawsze jest jakieś ale... zdrowy rozsądek to jedno, a sentyment to drugie. A ja zawsze byłam sentymentalną Gąską. Ponieważ w tamtym roku od Krosu się zaczęło to ni jak nie mogłam odpuścić i w tym roku.
Przy biurze zawodów był w tym roku niezły tłumek biegaczy, niektórzy już się rozgrzewali biegając po starym stadionie inni się rozciągali to tu to tam. I ja sama pośrodku tego tłumu. Moja rozgrzewka zaczęła się już od wyjścia z domu. Od miejsca, w którym mieszkam do szczytu Chełmskiej jest jakieś 2 km, więc idąc jednym szybkim marszem miałam już ten etap za sobą. Teraz znalazłam sobie miejsce z boku by porozciągać mięśnie (bolały). Lubię obserwować przygotowujących się biegaczy, każdy z nich ma swoją metodę na rozgrzewkę i każdy rozciąga się inaczej. Na twarzach niektórych widać wyluzowanie i śmiech, na innych koncentracja pełna. Zaczynam już czuć podenerwowanie, tak jak artysta przed koncertem tremę. Nienawidzę startów, jeszcze się z nimi nie obyłam. Przy moim bardzo wolnym tempie biegania zawsze zostaje w tyle. Cały tłum biegaczy rusza do przodu jak burza, a ja na końcu jak sierotka. To bardzo demotywuje. Ale tym razem korzystam z rad kolegi. Słuchawki na uszy, muza głośno i nie myśleć o niczym tylko o biegu. Zobaczymy jak będzie tym razem.
Nadeszła upragniona godzina zero, start w tym roku przy bramie wjazdowej na Chełmską. Jest dość wąsko jak na tyle osób biegnących, każdy komu zależy na wyniku chce byś jak najbliżej startu. Ja nie chce, ja jestem na samym końcu. Koło mnie Pan z pięknym Huskym, w tamtym roku również biegł. Miło widzieć kogoś znajomego. Słyszę jak z przodu odliczają, zaraz start. Słyszę wystrzał i poszli....
Najciężej było mi zmusić nogi do biegu, trochę kulałam i lewą nogę stawiałam na palcach, małe kroczki... pamiętaj małe kroczki, 400 metrów i będzie po górce. Muzyka głośno gra w słuchawkach i spokojnie bez wariactw. Tłum najlepszych biegaczy już daleko był przede mną, ale dziś nie biegłam na czas, więc starałam się tym nie przejmować. Jednym tempem, małe kroczki i oddychaj. Po pierwszym podbiegu, trasa była łatwa. Pierw z górki, a potem po prostej. Tu już widać było, kto ruszył jak burza i teraz mu sił brakło, kto zwalnia i kto robi przerwy na marsze.
Moje mięśnie uda w tym momencie już były znieczulone, rozruszanie ich oraz adrenalina zrobiły swoje. Po dwóch kilometrach zaczęły się pierwsze podbiegi. Ale te górki jeszcze nie były straszne, jeszcze nie. Biegnę dalej w tym samym rytmie, jest dobrze. Organizatorzy trochę zmienili trasę, ale jeszcze się tym nie przejmuje. Jakiś kilometr przed metą zaczął się mój kryzys. Zaczął się nieustający podbieg. Tu już nie dawałam rady, przerywałam bieg by podejść. Chłopaki z SFX mieli poczucie humoru, kiedy już myślałam że to już koniec pojawiał się jeszcze gorszy podbieg. Po ostatnim najtrudniejszym już dla mnie podbiegu (gdy już nie biegłam, ja szłam), na ziemi ktoś napisał wielkimi literami BRAWO, kurde może to i głupie, ale tak mnie to rozbawiło i dostałam taki zastrzyk energii, że mogłam biec dalej. Teraz już nie biegłam sama, dziewczyna biegnąca przede mną (tak naprawdę również idąca) usłyszała mój śmiech i zaproponowała wspólny bieg. Zawsze to raźniej. I rzeczywiście dobiegłyśmy do asfaltu, zostało już niedużo do mety. Przeszłyśmy jeszcze kawałek mobilizując siły przed wbiegnięciem przed metą i od "kosza na śmieci" wystartowałyśmy. Szłyśmy pierw równo, ale zobaczyłam zegar odliczający czas biegu i przyśpieszyłam. Ostry zryw jaki zrobiłam miał na celu niedopuszczenia do przekroczenia 40 minut. Medal na szyje, woda w rękę i udałam się prosto do karetki :) Puls przy zrywie skoczył mi tak bardzo, że przy moim nadciśnieniu wolałam sobie pobyć blisko uroczych dziewczyn z PCK, tak na wszelki wypadek.
Bieg zorganizowany był wzorowo, atmosfera jaka panowała w koło nie do opisania. Szłam do domku kulejąc na nowo, z wielkim bananem na twarzy i medalem do kolekcji. Uwielbiam to uczucie towarzyszące po ... kiedy endorfiny robią swoje...
23-07-2013 | 09:09:16 | Autor: Dorota
Najważniejsze, że do przodu! :) Jak już Ci noga odpuści, to przyjdź na wtorkowe bieganie :) ja zawsze obstawiam tyły, oni próbują mnie zgubić (czy coś tam), ale nie ze mną te numery :)
Pomysł, projekt, wykonanie
Copyright © 2017
by