Copyright © 2011-2024 by - +48 696 137 257

Rozbiegany Koszalin

Data wpisu: 17 sierpnia 2013r., 21:08
Ostatnie zmiany: 17 sierpnia 2013r., 21:08
Autor: SFX

Relacja: Piątka męczy najbardziej!

Piąta edycja Crossu Góry Chełmskiej, po ostatnio zorganizowanej w 2011 roku, była z zamierzenia moim ostrym startem. Może nie szykowałem się nadzwyczajnie lub specjalnie, ale miałem zamiar podczas biegu dać z siebie wszystko. Zresztą podczas wspólnych treningów określiłem moje aspiracje na "pierwszą dziesiątkę" i miałem nadzieję, że moje plany będą miały szanse na realizację.

Jak to zwykle czynię przed startami tak i teraz pofolgowałem sobie przez dwa dni wolne od biegania... więc nie biegałem, tylko się objadałem, jak to przystało na gościa który lubi jeść nie z głodu, lecz z przyjemności i z przyjemnością zarazem :). Nie bez powodu ostatnio mam problemy z utrzymaniem swojej lekkości :), i nawet akcja Biegiem Przez Świat, w której spontanicznie pokonałem 45 kilometrów nie pomogła w zbiciu choćby jednego grama. Uzupełniam kalorie po prostu "z nawiązką" i nie potrafię się opamiętać.

Dwa dni przerwy to dużo, tym bardziej, że czasem te dwa dni tłumaczę na dwie doby - a to zgoła zupełnie co innego. Niby to samo, a jednak od realizacji treningu pierwszego dnia wieczorem dwie doby mijają już trzeciego dnia, kiedy można sobie wieczorem też pobiegać... a dwa dni bez biegania to aż trzy doby w bezruchu!

Bieg, który startował o godzinie 11:00 poprzedziłem lekko ponad 2-kilometrową rozgrzewką. Kilka dodatkowych przebieżek dodało wigoru i na starcie pojawiłem się już dość "zmoczony"... słońce w miejscach odkrytych nie oszczędzało nas, więc i pot potrafił lać się strumieniami. Wpierw zająłem strategiczną pozycję w pierwszym szeregu, gdyż właśnie w tym miejscu padał cień dmuchanej bramy... tuż przed odliczaniem wsunąłem się jednak w głębię pozostałych chętnych do rywalizacji. Na szczęście sam bieg odbywa się w lesie - jest więc przeprowadzany w przeważającej części w cieniu.

Wystartowaliśmy. Ja spokojnie zacząłem od rozpędzania się :), a gdy wszyscy osiągnęli swoje maksimum, częściowo zakwaszając swoje mięśnie na podbiegu po starcie, rozpocząłem wędrówkę "w górę tabeli". Nie było łatwo, gdyż mnie też pierwszy podbieg zmęczył, jednak pod koniec prostej, na krótkim zbiegu minąłem dziewczynę z ciekawie uplecionymi włosami - czyli Dorotę Br. :). Wraz ze mną podążał obok Piotr Ko. Na początku długiego i wyczerpującego podbiegu, ciągnącego się od parku linowego aż do wieży widokowej, obaj wyprzedziliśmy pędzącego Krzysztofa Bo. Oczywiście wyprzedzaliśmy i innych, ale trudno mi teraz wskazać kogoś więcej z imienia. Wydaje mi się, że niedaleko przed szczytem mijałem Jakuba Ja., ale też nie jestem tego pewien.

Po krótkim wypłaszczeniu i lekkim tzw. odpoczynku mieliśmy czas na zbieg, który wcale nie był przyjemny, gdyż trzeba było wciąż pracować aby nie pozostawać w tyle. Miałem wrażenie, że Piotr Ko. siedzi mi wciąż na ogonie i dociska śrubę. Nie wiem tylko ostatecznie czy to był on, czy może ktoś inny, gdyż nie miałem sił się rozglądać.

Przed trzecim kilometrem, na płaskim odcinku, nieodległym ale wydawało mi się, że raczej nieosiągalnym celem stał się Poldek, za którego plecami, ku mojemu zaskoczeniu, był Mietek oraz Krzysiek Mu. Wyprzedziłem obu, by być teraz bezpośrednio za Poldkiem. Kilkadziesiąt sekund później udało mi się wyjść na prowadzenie... ale zastanawiałem się wtedy jak bardzo przesadziłem i ile będzie mnie to kosztowało na finiszu... albo nawet na zbliżających się "hopkach".

Chwilę potem skręciliśmy w lewo na lekko piaszczysty podbieg, który kończył się zbiegiem przez powalone drzewo. Tylko raz podczas treningu zdarzyło mi się je pokonać skacząc, a zwykle niedogodność pokonywałem je obiegając. Tym razem też wybrałem wariant bezpieczniejszy - obieganie. Wiedziałem, że natychmiast stracę kilka metrów przewagi. Tak też się stało. Pozostałem jednak z przodu, mając na karku dwóch biegaczy, z których jeden był chwilę wcześniej wyprzedzonym Poldkiem. Tylko czekałem na moment, gdy przebiegną obok mnie i już ich więcej nie zobaczę :).

Teraz czekał nas dość ostry zbieg po niezbyt przyjemnych kawałkach cegieł i betonu. Krok mój był tak długi, że pokonałem ten fragment naprawdę niewielką ilością wdepnięć w podłoże. Później pozostawały jeszcze do pokonania dwa podbiegi. Pierwszy, krótszy minął momentalnie, drugi się lekko dłużył, ale świadomość jego "ostatniości" dodała mi trochę mocy. Czułem, że na podbiegu troszkę zyskuję na centymetrach względem rywali. Przed nami szykował się długi zbieg, prawoskręt i łukowate w lewą stronę wypłaszczenie. W jego połowie, przed prawoskrętem na ostatnią prostą, która jest jednocześnie najdłuższym zbiegiem na trasie, zostałem wyprzedzony przez Cezarego Li. Wtedy nawet nie próbowałem go kojarzyć i nie zastanawiałem się czy go znam. Wiedziałem, że już jest przede mną, a tuż za mną czai się jeszcze Poldek.

Zostało nam około czterysta finiszowych metrów, całość z górki. Z każdym metrem starałem się wyciskać coraz większą szybkość, kolejne drzewa mijały mnie prędzej i prędzej. Po szybkim minięciu linii lasu pozostał nam chodnik. Rywal przede mną oraz Poldek przecięli linię pasa zieleni około stu metrów przede mną... wprowadzając się tym samym na kilka stopni schodów. Ja wybrałem wariant trochę inny... na szerszy chodnik wbiegłem chwilę później, wciąż pomiędzy oboma biegaczami. Wrzuciłem kolejny bieg, nogi niemal nie dotykały już podłoża. Wciąż odczuwałem presję za swoimi plecami. Jednocześnie dostrzegłem cień szansy na dogonienie mnie poprzedzającego, powolutku zacząłem się bowiem do niego zbliżać. Znalazłem kolejne przełożenie, którego nie miałem prawa posiadać, do mety pozostawało ledwie kilkanaście kroków. Udało się. Odparłem atak i przeciąłem metę tuż przed Cezarym, który przecież wyprzedzał mnie jakieś pół kilometra wcześniej.

Podparłem się o kolana i pozostałem w bezruchu pewnie przez kolejne pół minuty. Musiałem pozbierać i siły i myśli. Było na maksa. Nawet nie miałem ochoty choćby na łyk wody. Cały bieg skończył się dla mnie po dwudziestu minutach i dziesięciu sekundach.

A co się wydarzyło chwilę potem na mecie - nie warto opowiadać. Ważne, że bieg udał się w pełni - a zaplanowana "pierwsza dziesiątka" skończyła się na ósmym w "open" i drugim w kategorii M30.

Dzisiejszy bieg dedykuję mojej ukochanej żonce, tym bardziej, że dziś obchodzimy równą jedenastą "stalową" rocznicę odkąd związaliśmy się na dobre i na złe.

Pomysł, projekt, wykonanie
Copyright © 2017
by

Na stronie przebywa: 12 Online

Pokaż liste