Copyright © 2011-2024 by - +48 696 137 257

Rozbiegany Koszalin

Data wpisu: 2 września 2013r., 12:20
Ostatnie zmiany: 2 września 2013r., 12:20
Autor: SFX

Relacja: Z osą za pan brat czyli Bieg Centaura w Białym Borze.

Trochę pokrętnie, ale tym razem zdecydowanie krócej niż zwykle - czyli nie zamierzam zanudzać nazbyt rozbudowaną fabułą :).

Biały Bór przywitał nas zmienną aurą podczas pierwszego w historii biegu, który nazwany został Biegiem Centaura - czyli wiódł zgodnie z jego wyglądem (pół człowiek, pół koń), co zaznaczył pomysłodawca, trasami asfaltowymi i duktem leśnym oraz miejscami wycieczek koni. Przed startem organizatorzy starali się przekonać do trudności trasy, a spiker niejednokrotnie przypominał, że nie będzie to "bułka z masłem".

Dla mnie ten dzień nie był nazbyt wyjątkowy i atrakcyjny biegowo. Nie wiem, czy osoby, które mają problemy z normalnym zawiązaniem sznurowadeł w swoich butach czy założeniem skarpetek powinny w ogóle próbować wyruszać na 10-kilometrową eskapadę biegową :). Wyruszyłem. Wraz ze 134. innymi chętnymi do rywalizacji - a tej zapewne nie brakowało, zważywszy na czołówkę, która prezentowała nie tylko zdecydowanie wyższy poziom, ale i odmienną opaleniznę :).

Bieg, jak bieg... 10 kilometrów to nie 100 metrów, ale finiszujących na starcie było jak zwykle wielu. Pierwsze "podgórki" zaczęły weryfikować tempo, które ustabilizowało się w okolicy drugiego kilometra. Wyprzedziłem wtedy jeszcze kilka osób w dość zwartej grupce, by na "czwartym" poczuć miłe, ostre ukłucie okolicznej, czychającej na mą łydkę osy. Jakież było moje zadowolenie, gdy ujrzałem ją wbijającą się pod skórę :). Zatrzymałem się na chwilę, by przepuścić kilku biegaczy i zacząłem się zastanawiać nad sensownością dalszego biegu. Po 8 sekundach, co odnotowałem w zegarku, ruszyłem jednak dalej... ale zapewniam, że to nic przyjemnego zaczynać ponownie. Wejście w rytm nie jest łatwe, a mając na uwadze ból łydki tym bardziej nie sprzyja to "powrotowi". Niemniej, mimo zapewne większej stracie niż wskazywałoby na to samo zatrzymanie, po pewnym czasie dogoniłem już bardziej rozciągniętą grupę i udało się jeszcze do mety wyprzedzić kilka dodatkowych osób.

Trasa rzeczywiście dość wymagająca, może nie tyle pofałdowana ile na jej powierzchni często wiódł prym piach, co zdecydowanie utrudniało przebieranie nogami. Na mecie odnotowano mi czas niemal 42 i pół minuty. Skończyłem na 31. miejscu wśród 134 osób, które ukończyły bieg... Czy to dobrze? Świadczy chyba o mocnej stawce przede mną, w końcu w poprzedni weekend w półmaratonie szczecińskim byłem 37. wśród niemal 1300. rywali.

Sama impreza organizacyjnie sprawna i podobna do wielu innych. Start. Meta. Woda. Grochówka. Rozdanie wyróżnień. Losowanie dwóch kopert z "papierami wartościowymi" :). Dodatkową atrakcją miał być słynny fotoradar (egzemplarz najbardziej dochodowy z tego typu urządzeń w Polsce), który obcykał każdego na mecie :). Niestety wydajność nie pozwoliła na odbiór zdjęć w trakcie zawodów i trzeba będzie poczekać na przesyłkę pocztą, ponoć pozbawioną konieczności głębszego spojrzenia do portfela :). Z dodatkowych atrakcji zorganizowany też został drobny tor przeszkód w alko-goglach i pijanych chętnych było wielu do jego pokonania :), była też zjeżdżalnia symulująca stłuczkę.

Niezapomnianych wrażeń dodał Jacek Kr., który potrafił oscentacyjnie obciąć sobie sznurówkę zamiast skrócenia "trytki" użytej do przymocowania czipa :). Bezcenne.

Pomysł, projekt, wykonanie
Copyright © 2017
by

Na stronie przebywa: 15 Online

Pokaż liste