Copyright © 2011-2024 by - +48 696 137 257

Rozbiegany Koszalin 1. poUErun - 20 lat w Unii Europejskiej

Data wpisu: 29 grudnia 2013 r., 1:38
Ostatnie zmiany: 29 grudnia 2013 r., 1:38
Autor: SFX

Relacja: V Bieg Sylwestrowy. Debiut.

Muszę się przyznać, że chyba jest to mój pierwszy Bieg Sylwestrowy w Koszalinie w którym dane mi było wystartować... a więc mój debiut w imprezie kończącej rok... dotąd to albo dwoiłem się i troiłem przy przygotowaniach i organizacji, albo dosięgnęła mnie niemoc biegu w postaci zeszłorocznej kontuzji achillesa właśnie w dniach gdy bieg się odbywał.

Tym razem termin biegu był mi znany i liczyłem na owocny start, jednak pewne okoliczności sprawiły, że nie mogę zaliczyć Sylwestrowej potyczki do udanej. Ale po kolei.

Już kilka(naście) dni przed samą imprezą wiedziałem, że nie będzie lekko, choć można rzec, że lekko nigdy nie jest gdy myśli się o starcie na dystansie sprinterskim - a do nich zaliczam biegi nie dłuższe niż 10, no może nawet 15 kilometrów - a im krócej, tym trudniej.

Na początku grudnia wiedziałem, że wraz z upływem jego kolejnych dni z miłą chęcią przeprowadzę operację "roztrenowanie". Zbiegły się ku temu pewne okoliczności związane z pracą na wyjeździe... bo odpoczynek planowałem zrealizować zdecydowanie wcześniej. Opóźniony odpoczynek trwał dokładnie trzy tygodnie. Objął jednocześnie okres świąt i innych ciekawych wydarzeń, które mocą synergii spowodowały dalszy wzrost masy, ale nie tej mięśniowej :), która i tak w ostatnich miesiącach nie należała do moich mocnych stron.

Mimo wszystko liczyłem na występ z serii - choćbym nie mógł, to jakoś dam radę. Zapowiadałem jednak, że będzie to dla niektórych jedna z pierwszych okazji do powalczenia ze mną o pozycję. Kilka dni przed biegiem typowałem sobie, że nie uda mi się wyprzedzić Krzyśka Bo., ale wewnętrznie liczyłem, że uda mi się ponownie zawojować Marka Tc.

W miejsce organizowanych zawodów przez lokalny TKKF trafiłem ponad godzinę przed startem. W Hali Widowiskowo-Sportowej odebrałem swój numerek, trochę się pokręciłem, przybiłem kilka piątek i uścisnąłem dziesiątki dłoni mijających mnie postaci ze światka biegowego :). Halę zwiedziłem po raz pierwszy i jestem pod dużym i pozytywnym wrażeniem. Do tego skupienie wszelkich elementów organizacyjnych podczas realizowanego biegu było naprawdę dobre i mogę stwierdzić, że ten obiekt został świetnie wykorzystany przez organizatorów biegu. Gratuluję.

Trasę obiegłem jeszcze przed startem - podczas rozgrzewki, którą przeprowadziłem wraz z aktualnymi rywalami biegającymi na podobnym poziomie do mojego (choć wiekiem są o epokę przede mną) Markiem Tc., a potem dodatkowo z Markiem Ki. i Krzyśkiem Bo.

Na starcie ustawiliśmy się kilka minut przed jedenastą, a ruszyliśmy do biegu z kilkuminutowym poślizgiem. Ruszyłem spokojnie, lekko zza pleców obserwowanych przeze mnie osób :). Kilkadziesiąt metrów po starcie byłem w pobliżu Marka, a Krzysiek wraz z Jankiem Ze. byli już trochę z przodu. Pierwsze kółeczko nie sprawiło większych kłopotów, ale już początek drugiego nie wróżył nic dobrego. Sił brakowało, nogi się nie posuwały, a chęci coraz bardziej się odsuwały od wnętrza głowy. Mimo to wciąż poruszaliśmy się razem, a Krzysiek z Jankiem, którzy początkowo uzyskali kilkadziesiąt metrów przewagi, zaczęli się powoli do nas zbliżać (lub jak kto woli - zaczęliśmy im deptać po piętach).

W okolicach czwartego kilometra zrównaliśmy się z Krzyśkiem i wtedy najbardziej odczułem trudy rywalizacji. Rzekłem do dogonionego kolegi, by starał się utrzymać ze mną, a z pewnością uda mu się zwyciężyć na finiszu. Marek zaczął się oddalać, a ja, co widać również na zdjęciach, zacząłem "rzeźbić". Niby dwa kilometry, a to tak strasznie daleko. Próbowałem zanadto nie poddawać się i utrzymywać stały dystans do Marka, w międzyczasie Krzysiek pozostał gdzieś w tyle. Pięćset metrów przed metą była jeszcze szansa na nawiązanie walki, ale zabrakło tego czegoś. Zabrakło sił, a z nimi motywacji i chęci. Wbiegając na halę rozejrzałem się i wydawało się, że utrzymam swoją pozycję. Stało się inaczej... na metr przed metą wyprzedziła mnie młodzież z Grześkiem Ch. na czele :) (który był też przede mną na zdjęciu z okolic 4 kilometra, gdzie nie wyglądam na kogoś, kto miałby dobiec do mety). W wynikach dostrzegłem, że i Krzysiek Bo. próbował, ale zabrakło mu trzech kroków.

Finalnie ukończyłem bieg po 24'26" oddając prowadzenie na rzecz Marka, nie ustępując jednak Krzyśkowi - a więc odwrotnie niż prognozowałem. Bieg mimo mojej słabszej dyspozycji traktuję jako fatalny. Nie było nic, co by mogło usprawiedliwić moją tak wielką słabość. Po prostu jestem na dziś za cienki.

Po biegu udałem się na małą "przebiórkę", a potem na roztruchtanie wraz z moim pogromcą Markiem. Następnie wróciliśmy na halę, by poplotkować z innymi. W planie było też losowanie nagród. I ten ostatni punkt ku mojemu zaskoczeniu okazał się osłodą dla mej porażki. Przypadkiem "kątem ucha" dosłyszałem wyczytywany mój numer startowy - jako pierwszy z wylosowanych... i trafił mi się miły prezent, z którego jestem naprawdę zadowolony.

Teraz mogę liczyć jedynie na to, iż odpoczynek od biegania korzystnie wpłynie na mą przyszłą dyspozycję :). Muszę znowu powalczyć ze swoją wagą... i wtedy być może znowu uda mi się powalczyć z tymi, którzy zaczynają się ode mnie oddalać... a Ci którzy są blisko będą musieli się powysilać :) - w końcu chyba każdy czasem lubi rywalizację!

Pomysł, projekt, wykonanie
Copyright © 2017
by

Na stronie przebywa: 18 Online

Pokaż liste