Copyright © 2011-2024 by - +48 696 137 257

Rozbiegany Koszalin 13. Górski Półmaraton Pętli Tatrzańskiej

Data wpisu: 8 kwietnia 2014 r., 15:15
Ostatnie zmiany: 8 kwietnia 2014 r., 15:15
Autor: SFX

Relacja: Maraton w Dębnie. Wspak :). Epopeja.

Mariusz - Anioł - po maratonie w Dębnie

Na Dębno namówiono mnie dość dawno, a może inaczej - bardzo dawno mnie namawiano, aż w końcu w ostatnich dniach niższej opłaty startowej zdecydowałem o swoim w nim udziale. Do Stolicy Polskiego Maratonu, na co wskazuje choćby jedno z pierwszych Dębnowskich zabudowań, trafiłem już po raz drugi by biec, po raz trzeci by być :). Ostatnim razem jak dojechałem w kwietniu, to maraton z całkiem przyzwoitym rezultatem biegowym, zakończyłem już w październiku - czyli był to jedyny wiosenny maraton rozgrywany jesienią.

Tej wiosny nieoczekiwanie plany związały mnie z Dębnem bardziej, niż mogło mi się to wcześniej wydawać. Zresztą pisząc te słowa mam na to na tyle dużo czasu by zdążyć je zapisać w kartach internetu. Już teraz zapowiadam uzupełnienie wypocin zarówno z Jastrowia jak i z Bochni. Ostatnie tygodnie, a w zasadzie koniec marca dał mi możliwość przebiegnięcia swojego ostatniego maratonu przed planowanym zabiegiem, który kalendarz nakreślił na 8 kwietnia. Niezmiernie mnie to zresztą ucieszyło - gdyż właśnie pozwoliło na biegową zabawę na dwa dni przed - czyli 6 kwietnia.

Do Dębna wybraliśmy się całkiem pokaźną grupą, zapakowani w większy samochód, który pomieścił dziewiątkę chętnych. Sam pojazd został zorganizowany przez sprytnego Marka To. Był to jedynie nasz rodzynek - debiutant. Poza nami w te same rejony dotarło jeszcze kilku niewybrednych, by towarzyszyć dwutysięcznemu tłumowi w szturmie na metę. Zapowiedzi biegowe mych współtowarzyszy były różniste, a ich misternie przygotowane plany zakładały zdecydowane zwycięstwo. Oczywiście nie omieszkałem czasem ich dodatkowo zmotywować rzucając cegłówkę pod nogi :).

Zakwaterowanie uzyskaliśmy w bardzo bliskiej odległości od mety i niewielkiej też od startu... była to przykościelna plebania. Z informacji organizatorskich miały być tam cuda nie widy, czyli full wypas, a wyszło jak zwykle :), choć do czasu. Zorganizowany bunt pozwolił przekształcić motel w hotel. Udało się wynegocjować nie tylko dłuższy pobyt, ale również pobyt do siedemnastej dnia następnego :). Oczywiście to nam wystarczyło. Obszerny pokój pomieścił nas wszystkich, a nawet mógł jeszcze trójkę (w tym oferując jedno miejsce piętrowe). Doczekaliśmy się i tego... a dołączyła wpierw do naszego grona Gabrysia. Potem uzupełniła swą osobę o dwóch współtowarzyszy.

Większość z naszej szczęśliwej grupki miała trafić na ostatnią kreskę wyznaczającą koniec zmagań w rozpiętości kilkunastu minut. Jedynym wybrykiem miał, i planował, popisać się Marek Ki., który przewidywał zakończenie zabawy w maraton u jego połowy. Moje plany nie były wykreślane co do sekundy, ale wszystkie wskazania prowadziły na czas poniżej trzech godzin i dwudziestu minut. Inaczej być zresztą nie mogło... zastanawiać się tylko można było czy wynik będzie bliższy 3h10 czy 3h20... w końcu dwa tygodnie wcześniej pokonałem 42 kilometry o dwadzieścia dwie minuty przekraczając "trójkę" - trasa w Jastrowiu nie należy przy tym do najłatwiejszych.

Po spokojnym noclegu niektórzy narzekali na bicie dzwonu, który z trzeciej kondygnacji naszej miejscówki był niemal na wyciągnięcie ręki. Mogliśmy być tymi szczęśliwcami, którzy nie spoglądając na zegarki znali doskonale kolejne momenty mijania czasu - zarówno całościowego, jak i połówkowego. Mnie niespodziewanie umknęły z pamięci godziny "druga", "trzecia" i "piąta" :) - pozostali niekiedy nie mieli tyle szczęścia.

Rankiem rozpoczął się rytuał biegaczy. Odżywki, prochy, proszki, suplementy, sznurowania, agrafkowanie i inne zabiegi mające na celu zabicie monotonii wyczekiwania upragnionej godziny. Śniadanko me składało się z przededniowych bułek z sałatą i serem żółtym. Później uzupełnione zostało herbatką. Pogodę można było badać nie tylko naocznie, ale poprzez liczne instrumenty wielu osób, które ukierunkowane były na weryfikację panujących warunków podczas biegu. Niedługo po analizach zaczęliśmy wylegać ku zewnętrzym przestrzeniom. Ja odziany "na długo" jak wielu z nas... choć Marech Tc. przewidująco nie chciał gromadzić w sobie zbyt dużo ciepła... zimny drań :).

Po wypadzie "na powietrze" na 30 minut przed startem postanowiłem ponownie wpełznąć na trzecią kondygnację i zmienić swój plan z "na długo" na "na krótko". Mą strategię przechwycił również Piotr Ko. Obaj zeszliśmy na dół w zdecydowanie lepszych humorach. Ruszyliśmy więc na start oraz krótką rozgrzewkę. Czas mijał nieubłaganie, więc wkrótce staliśmy już w boksach. Start ruszył bez odliczania - w końcu do profesjonalny bieg i do tego rangi, która uniemożliwia spontaniczne schodzenie od dziesięciu w dół. Powolutku od stanu spoczynku zaczęliśmy przyspieszać.

Pierwsze metry mijały na wspólnym przemieszczaniu się pomiędzy niemal stojącymi pachołkami... tak miało zostać do mety. Kilkanaście minut później me samopoczucie wskazywało na ustabilizowanie tempa, o którym nie miałem zielonego pojęcia. Moją zwykłą praktyką na maratonach jest weryfikowanie pięciokilometrówek. Wiem, że pierwszą z nich pokonałem w 23 minuty 30 sekund. Przed kolejną dołączył do mnie biegacz, który postanowił utrzymywać moje tempo poruszania. Koledzy z plebanii zostali gdzieś w tyle, ale nie rozglądałem się na boki by ich wypatrywać. Nieznany mi wcześniej biegacz utrzymywał się ze mną mimo kolejnych szybciej pokonywanych piątek. Biegliśmy je od 30 do 60 sekund szybciej niż na początku. Wszystko wskazywało na to, że biegnąc tym rytmem do mety dotrzemy w 3h17'. Było to tempo zadowalające, jednak z czasem prognozy te zaczęły zbliżać się do 3h15'.

Półmetek minęliśmy po 1h36'30", co prognozowało wynik z pogranicza 3h13'. Wątpiłem jednak w to, byśmy tak żwawo pokonali drugą połowę, choć z doświadczenia wiem, że zwykle mnie się to udawało. Wbiegając na drugie, okrążenie mieliśmy niewątpliwy zaszczyt i możliwość podziwiania zwycięzcy, któremu w tamtym miejscu pozostawało jedynie 4 kilometry do mety. Czas biegnący na prowadzącym go pojeździe pokazywał 1h53'30". Nam pozostawało wciąż kilka kilometrów więcej. W międzyczasie, zgodnie z moim przyzwyczajeniem, na 14. kilometrze skonsumowałem jabłkowy żel isostara. Na każdym mijanym punkcie z wodą uzupełniałem swój organizm o jej łyk, pozostałą część wylewając na głowę i okolice karku.

Zbliżaliśmy się do 2/3 dystansu. 28. kilometr miał zasilić mój żołądek w kolejny żel. Tak też się stało. Niestety o ile pierwszy był smaczny i zawierał kawałki jabłek, o tyle ten był zmiksowaną papką - niby to samo, ale egzemplarz egzemplarzowi nierówny. Pochłonąłem go zdecydowanie szybciej, by nie rozmyślać nad jego atrakcyjnością :).

Przed 30. kilometrem zdecydowałem się nawiązać kontakt z nieznajomym... okazało się, że jest to reprezentant Świdwina i jego skrytym planem jest złamanie 3h20, a marzeniem 3h17. Wiedziałem wtedy, że tempo jest z pewnością lepsze, zastanawiałem się więc, czy kolega dotrwa do końca. U mnie wszystko było miarowo, choć zmęczenie narastało to wciąż mogłem nie odpuszczać tempa. Wspólny bieg dodawał też motywacji. Krótka pogawędka pozwoliła na wzajemne poznanie... i jednoczesne wynegocjowanie wbiegnięcia przeze mnie na metę w pierwszej kolejności - jeśli tylko wspólnie do niej dotrzemy.

Nie było lekko i przy 33. kilometrze partner biegowy zaczął rozmyślać o kryzysie. Tempo niby spadło, ale był to podbieg, więc psychologicznie poruszaliśmy się wolniej. Miałem przez moment wrażenie, że zostałem sam, jednak po chwili byliśmy znowu razem. Na 35. dogoniliśmy Ewę Hu., która próbowała swych sił w łamaniu "trójki" - tym razem się nie udało. Podążaliśmy dalej. Na 38. kilometrze przywitaliśmy ponownie Dębno, które towarzyszyło już nam do samego końca. Tam czekał i dopingował nas Marek Ki., który planowo odpuścił bieg w połowie z racji osłabienia i wciąż konsumowanych antybiotyków. My nie odpuszczaliśmy, wciąż wzajemnie wzbudzając chęć do dalszego biegu. Na dwa kilometry przed metą kolega powiedział, że już nie da rady i stanie. Nie pozwoliłem na to, stosownie wybijając mu to z głowy. Udało się. Na metę wbiegliśmy przed upływem trzech godzin i trzynastu minut! Dla mnie dobry bieg, dla poznanego biegacza - rewelacyjna życiówka.

Po otrzymaniu medalu ruszyłem w okolice masaży, jednak po kilku minutach oczekiwania zrezygnowałem, gdyż nie odczuwałem bólu nóg, który miałby się zmniejszyć. Wróciłem na metę by wypatrywać kolejnych z naszej ekipy. Po 3h21' na metę wpadł Janek, jako wicelider naszej wyprawy, trzecie miejsce przygarnął Piotr Ko. wbiegając pięć minut później. Chwilę potem dotarł Marek Tc. (3h27'), za nim Veteran Chris i pozostała część z ekipy, bez trójki niedobitków. Marek To. wraz z Krzyśkiem Ma. sfrunęli z trasy po 3h59' sprytnie łapiąc się na złamanie "czwórki". Obaj pogrążeni bólem ze skórczy :). Niestety aż tak długo nie dane mi było czekać, a w tym czasie gdy oni się jeszcze męczyli ja zażywałem ciepłej kąpieli na naszej stancji.

Gdy już większa część naszej ekipy dotarła do lokum można było wspomóc Piotra Ki., którego smagały skórcze pobiegowe. Polubił nawet leżenie na posadzce w pewnym momencie sprytnie zgarniając pościel na jej powierzchnię :). Po pewnym czasie postanowiłem wyjść w okolice mety by dostarczyć ciepłego okrycie wciąż biegnącemu Mariuszowi. Okazało się, że schodząc z trzeciego piętra trafiłem na niego już na drugim... a pomoc w jego cierpieniach zaoferował Piotr Ki., który chwilę temu sam był wspomagany przeze mnie. Traf chciał, że Mariusz ma w ten sposób piękne fotki, które potwierdzają również jego uwielbienie do twardych powierzchni do leżenia :).

W końcu wyprawiliśmy się na posiłek, z którego z racji kolejki częściowo zrezygnowaliśmy i wraz z Markiem To. i Krzyśkiem Ma. wyruszyliśmy na poszukiwanie czegoś ciekawszego. Odnaleźliśmy całkiem przyjazny bar, w którym smacznie wypełniliśmy swe żołądki. Potem powróciliśmy do wcześniej spakowanego auta i po chwili w komplecie wystartowaliśmy do Koszalina.

Była nas dziewiątka, byłem najszybszy, ósemka przegrała z "wspakiem" ;).

Teraz chciałbym pobiec w Neubrandenburgu. Bez "wspaka". Już w czerwcu. Pa.

Pomysł, projekt, wykonanie
Copyright © 2017
by

Na stronie przebywa: 85 Online

Pokaż liste