Copyright © 2011-2024 by - +48 696 137 257

Rozbiegany Koszalin

Data wpisu: 1 maja 2014 r., 20:40
Ostatnie zmiany: 1 maja 2014 r., 20:40
Autor: SFX

Relacja: SFX dwadzieścia dni "po". Rosnowo na 5 km.

Ekipa w Rosnowie :)... Marek To., Krzyś Ma. i SFX z aparatem

Ba, pytanie czy można?... pewnie, że NIE. Ale chyba zakazy są po to, by je łamać :). Jak można było w ogóle wytrzymać dwadzieścia dni? To już jest trudne do zrozumienia, ale widać - dało się. Całe szczęście, że dzień "przed" też się udało zrobić kompleksowe 5+7 km... a było to dokładnie 10 kwietnia. 11 kwietnia ostre cięcie, a 14-go powrót do realiów świata normalnego :).

Ale wcale nie miało tak być. Był plan na fotografię stosowaną. Ale ubiór wziąłem... okazało się, że z bezużetycznymi butami, które pozbawione były wkładek (zostały w domciu). Pozostałem więc w swym standardowym, codziennym (acz sportowym) obuwiu z dekatlonu :).

W zasadzie to namówiłem na wyjazd do Rosnowa z banalnej przyczyny - Rosnowo biega i u nas, więc dlaczego właśnie nie tam... choć dziś przecież i Sianów serwował biegową ucztę. Jeszcze podczas Leśnej Piątki nawet nie myślałbym o wyjeździe, a tym bardziej o udziale.

Myśl jednak ma ewoluowała i po poniedziałkowym marszu w wartkim tempie poczułem, że przemaszerować mogę i piątkę w Rosnowie. Tego trzymałem się nawet na miejscu, krótko przed startem... choć tuż przed ustawieniem się na starcie powiedziałem do Marka - pewnie nie uda mi się całości przejść. Wcześniej upewniłem się, że limit czasu mnie nie przegoni, i że będę mógł kontynuować swą potyczkę do samego końca.

Ruszyłem ostrożnie, bez zbędnych przeciążeń spokojnie idąc na końcu stawki. Trzysta metrów i wyjście z terenu szkoły... a Czarek przez głośniki mówiący o moich problemach ze zdrowiem. Dzięki.

Chwilę potem nie wytrzymałem. Zacząłem poruszać się posuwistym krokiem truchtanym, z pełną kontrolą wybicia, ostrożnie by nie powodować wstrząsów w mych trzewiach :). Nie było źle, ale dość duże napięcie mięśni dawało znać w pojawiającym się zmęczeniu. Pierwsze osoby minąłem około kilometra po starcie, potem wyprzedziłem jeszcze kilka osób. Na metę wpadłem po około 26-27 minutach. Nie miałem zegarka, więc zielonego pojęcia nie mam jak szybko poruszałem się na trasie.

Wbiegając na metę odczułem niesamowitą radochę... nie z wyniku, lecz z tego... że biegam!
Dwadzieścia dni po ostatnim wypadzie biegowym z terenu szpitala. Dwadzieścia pięć dni po ostatnim maratonie.

Pomysł, projekt, wykonanie
Copyright © 2017
by

Na stronie przebywa: 23 Online

Pokaż liste